czwartek, 31 października 2013

krzyżackie podboje...

fot. Anna Kozłowska
zdjęcie wykorzystane za pozwoleniem autorki
Zawsze gdy widzę takie obrazki, wzruszenie odbiera mi mowę. A kiedy mam przy okazji świadomość, że człowiek na zdjęciu to moje muzyczne guru, jestem szczęśliwa tym bardziej, że mogę go podziwiać nie tylko za dokonania muzyczne, ale za to, kim jest. Ten uśmiechnięty mężczyzna to Maciej Balcar – wokalista Dżemu, wspaniały artysta, absolutnie wszechstronny muzycznie, ale też bardzo wrażliwy człowiek, zawsze bardzo wyczulony na chorych i słabszych, co nie raz mogłam obserwować na koncertach. 
fot. Anna Kozłowska
zdjęcie wykorzystane za pozwoleniem autorki
Maciek regularnie wspiera i odwiedza Katowickie Hospicjum Cordis. Pojawiając się tam, wzbudza ogromną radość nie tylko w tych najmłodszych mieszkańcach, ale również w tych starszych. Sama wiem, że takie wizyty nie są łatwe, dlatego trzeba mieć w sobie dużo empatii, pokory, szacunku do życia i drugiego człowieka, by odwiedzając takie miejsce nieść uśmiech tym, których życie przepełnione jest ogromnym bólem i cierpieniem. Kiedyś Maciek powiedział mi, że ci ludzie na niego czekają, a on sam odwiedza ich z wielką radością. O tych wizytach i działalności Hospicjum możecie poczytać tu.

Zamarzyło się i pani matce, żeby Binio został takim uśmiechem obdarowany. Zresztą już dawno myślałam o tym, by zabrać Gabrysia na koncert Dżemu, by choć raz usłyszał swoje ulubione „Do kołyski” na żywo, by zrozumiał, że poza rehabilitacją są jeszcze inne wspaniałe rzeczy, które on powoli powinien poznawać. W grudniu, po koncertach Dżemu, oboje z Robertem rozmawialiśmy z Maćkiem. To wtedy powiedział nam, że z radością pozna Gabrysia. A Gabryś, poinformowany o powyższym, strzelił jeden ze swych najlepszych uśmiechów i czekał... na ambitne pomysły matki. Były próby logistycznego zorganizowania przedsięwzięcia, ale zrealizować taki plan z dzieckiem z wyzwaniami nie jest łatwo. Na początku czerwca Gabryś odbył pierwszy w swoim życiu, trzygodzinny koncert plenerowy. Byłam z niego bardzo dumna, tylko trochę było mi żal, że to nie Dżem. W wakacje zabrałam go do kina i choć ktoś między słowami powiedział mi, że przecież Gabryś niewiele z tej bajki zrozumiał, dla mnie jego uśmiech i radość z tego, że w jego życiu wydarzyło się coś nowego, były bezcenne. Dodatkowo budująca była świadomość, że przekroczyliśmy kolejną ogromną barierę, która dotychczas była poza naszym zasięgiem. Oczywiście wciąż marzyłam o Dżemie, ale jakoś terminy nam się nie zgrywały... Nieco zdesperowana, przeszukiwałam wszelkie informacje o Dżemowo-Balcarowych występach. Pewnego dnia znalazłam: „Krzyżacy – Rock Opera”. Widziałam spektakl już 2 lata temu. Podbił moje serce do tego stopnia, że zaraz po powrocie do domu marzyłam o tym, by zobaczyć go jeszcze raz. 
Było wiele pięknych i wzruszających momentów, na samym wstępie głos Krzysztofa Kolbergera w roli narratora (dodam, że on sam nie żył od kilku miesięcy), niesamowite piosenki i znakomita choreografia, poza tym wspaniała obsada aktorska i muzyczna, każdy by się skusił przeglądając przedkoncertowe afisze - Balcar, Gadowski, Kukiz, Cugowski, Silski. Zobaczyć ich wszystkich na jednej scenie, bezcenne, ale każdy z występujących artystów pokazał swoje ogromne możliwości wokalne. Olga Szomańska, której głos podziwiałam od dawna, Joanna "Asteya" Dec, Katarzyna Jamróz, Marcin Kołaczkowski czy Cezary Studniak – ich wykonania powalały. I jeszcze Jacek Lenartowicz, znany mi dotychczas tylko z seriali TV lub z gali boksu zawodowego (tu nigdy nie miał sobie równych). Nawet nie przypuszczałam, że śpiewa tak znakomicie.
To były czasy, kiedy obie z Kasią wyszukiwałyśmy wszelkich innych niż Dżemowe występów Maćka, koncertów solowych czy też wszystkich innych projektów, w których ów artysta brał udział. A wcielając się w rolę Juranda Maciej Balcar po raz kolejny udowodnił, że nie tylko jest posiadaczem jednego z najlepszych głosów w naszym kraju – okazało się również, że jest znakomitym aktorem. Moim zdaniem w całym spektaklu był najlepszy. Muszę przyznać, że Maciek jakiś czas temu wykosił całą konkurencję na moim piedestale ulubieńców muzycznych i tak już zostało do dziś. Pomyślałam, że świetnie byłoby zobaczyć rock operę jeszcze raz i to w zacnym towarzystwie własnego dziecka. W Kaliszu Maciek wyjaśnił nam, jak będzie wyglądał październikowy spektakl, choć dla nas, jego fanów, najważniejsze było to, że on w tym przedsięwzięciu występuje. Jeszcze tak na szybko poinformowałam go, że będę z Gabrysiem – spotkanie zaklepane, zostało nam tylko zdobyć bilety. 
nasz pamiątkowy bilet
Pod koniec września razem z Gabim zrobiliśmy sobie wycieczkę do Urzędu Gminy Białołęka – to właśnie tam były rozdawane darmowe wejściówki. Bardzo sympatyczna Pani z Wydziału Kultury kiedy dowiedziała się, że będę po bilety z niechodzącym synkiem, zniosła nam bilety na dół, żebym nie musiała dźwigać Gabrysia po schodach. Bardzo serdecznie dziękujemy i pozdrawiamy. 
być może za jakiś czas tą książkę będzie można wylicytować na allegro i w ten sposób wesprzeć rehabilitację Gabrysia
Wieczorem pochwaliliśmy się biletami tatusiowi i wspominaliśmy, przeglądając książkę z poprzedniego spektaklu. Kolejny raz pokazałam Gabrysiowi autografy, które po poprzednim przedstawieniu niektórzy artyści złożyli ze specjalną dedykacją dla niego, pokazałam mu też serduszko, które specjalnie dla Biniaszka narysowały Olga Szomańska i Asteya Dec. Kilkakrotnie przesłuchaliśmy płytę z piosenkami i czekaliśmy. 
14 października wcale nie był dla nas dobrym dniem by wychodzić na imprezy – pogoda się popsuła i, jak to u nas bywa z rana, pojawiła się lawina napadów, a jeszcze tata musiał zostać w pracy... W ostatniej chwili zwerbowaliśmy Kasię i z nią, Robertem i Eweliną spotkaliśmy się na miejscu. Gabryś bardzo dzielnie oglądał cale przedstawienie, trochę u Kasi, trochę u mnie na kolanach. Kiedy śpiewał Maciek, mój syn zdecydowanie się ożywiał i wspierał naszego idola, radośnie wokalizując. 
Cieszyłam się, bo znów zrobiłam coś, co wzbudziło w nim wielką radość. A z czego mielibyśmy się cieszyć, jak nie z tych małych rzeczy? Spektakl był w bardzo okrojonej wersji i wystąpiła tylko piątka aktorów. Na scenie pojawili się Olga Szomańska, Joanna "Asteya" Dec, Marcin Kołaczkowski, Maciej Balcar i Jacek Lenartowicz. I jak dla Gabrysia było wystarczająco – nie było zbędnych, przeraźliwie święcących i mrugających świateł, a każdy z artystów wykonywał więcej niż w standardowej wersji utworów, co – szczególnie w przypadku jednego artysty – sprawiło nam ogromną radość. 
Po przedstawieniu przeszliśmy do takiego dużego holu, gdzie czekała już spora grupka fanów. Za nami przylazła ona, ta menda padaczka. Nie wiem, kto ją tam wpuścił, przecież nie miała biletu... Ten tatusiowy oddaliśmy Kasi, a padaczce zdecydowanie kazaliśmy zostać w domu. Bardzo nie lubię takich sytuacji, kiedy w tłumie ludzi dopada Gabrysia, bo to paraliżuje nie tylko jego... A ludzie rzadko kiedy wiedzą, jak się wtedy zachować. Niestety takie zdarzenie w wielu wciąż wzbudza (zdecydowanie zbyt dużą) ciekawość... Bogu dzięki pojawiali się pierwsi aktorzy i to odwróciło uwagę gapiów. Powoli przecisnęliśmy się w cichy kącik i czekaliśmy, aż ta menda sobie pójdzie. Niestety strasznie osłabiła Gabrysia... Wiedziałam, że to już koniec spotkania, bo Gabryś najchętniej poszedłby spać – takie życie, znam to na pamięć. Są napady, które go pobudzają i po nich zachowuje się jak nowo narodzony, ale ten był z grupy tych gorszych i widziałam, że bez drzemki ani rusz, takiej minimum półgodzinnej. W międzyczasie przyszły do nas Olga Szomańska i Asteya, miałyśmy okazję chwilę porozmawiać i zrobić zdjęcie pomimo tego, że Biniaszek przelewał mi się przez ręce. 
Na horyzoncie pojawił się Maciek. Czekał na niego już dość spory tłum, który natychmiast go otoczył. A on, kiedy nas dostrzegł, zostawił wszystkich i przyszedł do nas. To właśnie jest to jego wyczulenie na słabszych. Siedliśmy sobie z boku, Gabi totalnie klapnięty, nawet nie był w stanie sam podnieść głowy – musiałam ją mu podtrzymywać, byłam strasznie rozżalona. Trochę sobie porozmawialiśmy. Bardzo chciałam, żeby Maciek choć przez chwilę potrzymał Gabrysia na kolanach, ale musieliśmy niestety zmienić plany – po napadzie padaczki nikt nie umie przytulić mojego dziecka tak jak ja (wiem, że takie myślenie nie świadczy o mnie zbyt dobrze...). Maciek musiał dostrzec moje zdenerwowanie, bo wziął Biśkową rączkę i trzymając ją spędził z nami sporo czasu. Mówiłam do młodego o tym, kto do nas przyszedł, przypominałam o „Do kołyski” i innych fajnych zdarzeniach z naszego życia związanych z Maćkiem, niestety jednak Gabi bardzo słabo reagował. Było mi trochę przykro i głupio, tyle razy zawracałam Maćkowi głowę, a tu taki klops... 
Na koniec jeszcze przyszedł do nas Jacek Lenartowicz. To nie tylko fantastyczny aktor, ale też bardzo sympatyczny i miły człowiek, bardzo fajnie nam się rozmawiało. 


Mimo wszystko był to bardzo fajnie spędzony wieczór, usłyszałam nawet od kogoś, że to fantastyczne, że walczę o to, by Gabryś uczestniczył w takich wydarzeniach, że pokazuję mu świat zwykłych ludzi. A dla mnie to ogromna radość, że moje dziecko nadąża za szalonym tempem narzuconym przez panią matkę... 
Gabryś zasnął, jak tylko nałożyłam mu czapkę, przespał całą drogę do domu. Obudził się, kiedy przekładałam go z samochodu do wózka. Bardzo emocjonalnie zaczął opowiadać coś po swojemu. Już wiedziałam, że pamięta, co działo się jeszcze godzinę temu, a na pewno to wszystko sprawiło mu ogromną radość. Kiedy weszliśmy do domu, przywitał nas tata. Gabi wciąż gadał i robił to z takim przejęciem, że wiedzieliśmy, że to, o czym chce nam powiedzieć, było dla niego bardzo ważne... Tata zapytał jeszcze: „Biniu, czy ty poznałeś Maćka Balcara?”, a Gabryś strzelił jeden z naszych ukochanych uśmiechów. 

Tak, poznał... i pamięta!

wtorek, 22 października 2013

ach te buty

Mieszkają pod naszym dachem zaledwie pół roku, a już zdążyły namieszać...
Setki godzin, tysiące minut i miliony sekund są w naszym użyciu... 
domowym i spacerowym... 
hektolitry potu przelane.... 
oczywiście mojego - bo to ja szybko się męczę...
i tona uporu...
ale warto było...
Bo oto mamy efekt, efekt bardzo ciężkiej pracy naszego Gabrysia :)

Nasz dzielny syn zaliczył swoje pierwsze 10 minut na nogach bez żadnych wspomagaczy, no może z minimalnym podparciem pani Ani. Cóż mogę dodać - Biniu, pękam z dumy!!!

ps. Chyba czas najwyższy mieszkanie zamienić na szałas, stanie zdecydowanie lepiej wychodzi nam na zewnątrz...

piątek, 18 października 2013

Asia...


„Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako bez ustanku inny świat: świat ludzkiej miłości…”      Jan Paweł II

Asia...
Pewnie ją pamiętacie, wiele razy tu o niej pisałam, bo była przy nas w różnych momentach naszego życia, pokochała naszego Biniaszka i wspierała naszą walkę o niego. Ostatnio napisałam Wam, że ktoś wyjątkowy walczy o życie. Tak, to ona – moja Asia... 

Zaczęło się od Dżemu, tak zwyczajnie czy nadzwyczajnie, bo miłość do muzyki tego scenicznego sekstetu nas połączyła. Poznałyśmy się na solowym koncercie Maćka Balcara. Wesoła, sympatyczna i bardzo otwarta na ludzi, miała takie światełko w oczach i piękny uśmiech – po prostu nie dało się jej nie lubić. Codzienność, problemy, nocne pogaduchy na facebooku, a przede wszystkim wspólne Dżemowanie bardzo nas do siebie zbliżyły, wiedziałyśmy o sobie wiele, by nie powiedzieć, że wszystko. Potrafiłyśmy przegadać pół nocy, Asia zawsze kończyła pisząc: „właśnie położyłam spać wszystkich ludków na swoim fb, a to znaczy, że możemy iść spać”. To stało się naszą tradycją, pisać, aż „wszyscy pogaszą światła”. I same koncerty... Być wspólnie z innymi Dżemikami pod sceną to były piękne chwile, cieszyć się swoją ulubioną muzyką z kimś, kto czuje to samo. Asia to uwielbiała, była bardzo szczęśliwa w takich chwilach... Kiedy nie mogłam pojechać na koncert, zawsze dzwoniła, żebym, chociaż przez chwilę, była z nią... Miałyśmy wiele szalonych pomysłów i wiele z nich udało nam się spełnić. Pokochała naszego Gabrysia, razem z nami cieszyła się z każdego jego kroku do przodu, bardzo chciała nam pomóc i bez przerwy obmyślała akcje charytatywne. To ona wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do Leszka Martinka, powiedziała mu, że potrzebujemy pomocy. To ona była ze mną, gdy Leszek zaproponował zorganizowanie zbiórki dla Gabrysia na koncercie Dżemu, razem płakałyśmy ze szczęścia, bo dla nas to był wielki zaszczyt. Był schyłek listopada, a może już początek grudnia, razem kończyłyśmy przygotowania do Dżemowo-Biśkowego koncertu. Znów udało się zamknąć jakiś temat, z wielkim bananem na twarzy dzwoniłam do niej, nie odebrała, nie oddzwoniła. To było dziwne, bo w tamtych dniach nasze łącza były bez przerwy zajęte. Asia zadzwoniła po kilku godzinach, po jej głosie wiedziałam, że coś się stało, nie spodziewałam się jednak takiego „CZEGOŚ”. „Wiesz, podejrzewają u mnie guza, muszę iść do szpitala”, powiedziała. „Musisz pozamykać wszystko sama, ale ja wrócę na koncert choćbym miała stamtąd uciec…”. Długo razem płakałyśmy, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zaledwie tydzień wcześniej wracałyśmy nocnym pociągiem z Torunia, oczywiście z Dżemu, przecież wszystko było dobrze... Kilka razy mówiłam jej, że to ona jest teraz najważniejsza, że może – ze względu na to, że w każdej chwili mogła źle się poczuć – warto pomyśleć o zmianie organizatora, (bo to Asia odpowiadała za cała akcję). Gdy tylko o tym wspominałam, zawsze mówiła: „nie ja tam muszę być, dla Biniaszka, dla Ciebie”… Była mi bardzo potrzebna, ale nie za taką cenę. Widziałam, że w trakcie obu koncertów towarzyszył jej ogromny ból, a ona tylko zaciskała zęby i, widząc moje zdenerwowanie, ściskała moją rękę i mówiła: zobacz, wszystko się udało. Niedługo po koncertach Asia miała bardzo poważną operacja i cztery sesje chemii. Już na początku roku próbowałam z nią rozmawiać, tłumaczyć jej, że musi się jakoś przygotować na przyszłość, otworzyć konto w jakiejś fundacji, bo każdy, kto chorował w tym kraju, wie, że trzeba być milionerem, by przetrwać. A Asia zawsze odpowiadała, że da radę, że dostanie rentę i jakoś sobie poradzą z Kamcią, i że teraz to ona myśli, jak tu jeszcze pomóc Gabrysiowi… 
fot. Michał Baranowski
Chemia ją rozwalała, bardzo źle się czuła. Coraz rzadziej rozmawiałyśmy – zwyczajnie nie miała na to siły, rzadko włączała komputer. Nasze długie conocne rozmowy zamieniały się w krótkie informacje smsowe na temat jej samopoczucia. Asia oczywiście zawsze pytała, co u Biniaszka. Jej jedynym marzeniem było lepiej się poczuć i pójść wreszcie na Dżem, bo, wierzcie mi, wychodząc z jednego koncertu zawsze myślałyśmy o tym kolejnym. Ale jej samopoczucie zawsze zmieniało plan działania. W końcu się udało, w kwietniu przyszła na akustyk do Stodoły, była taka szczęśliwa...
To był jej ostatni koncert – od tamtej pory słuchała ich już tylko przez telefon, gdy do niej dzwoniliśmy, i z płyt... Była bardzo dzielna i bardzo, bardzo chciała wygrać tę nierówną walkę... My wszyscy wokół staraliśmy się dać jej jak najwięcej wsparcia i otuchy. Przed wakacjami dostała dwie dodatkowe chemie, a w lipcu dotarła do nas wiadomość, jak straszne skutki miały dla niej te dodatkowe sesje… Asia była w bardzo ciężkim stanie. Przeszła kolejną bardzo poważną operację… Kiedy tylko poczuła się lepiej, odpisała mi: „ja się nie dam, walczę dla Kamci i dla Was, Kocham cię siostruś, a ty nie zapomnij – jesteś tam dla Gabrysia...”. Byliśmy wtedy na turnusie. W sierpniu, dzięki wsparciu Asi Piróg, pozwoliła mi przyjść do szpitala. Chodziłam codziennie, kiedy wychodziłam – płakałam, jej cierpienie bardzo bolało. Ale jej wola walki dawała ogromną nadzieję… Raz popłynęły mi przy niej łzy, wtedy, kiedy widziałam, jak stawia pierwsze kroki po operacji... Widziałam, jak bardzo było jej ciężko. A ona tak uparcie próbowała, te chwile bardzo budowały, była taka dzielna! Powiedziała mi kiedyś: „pojęcz mi coś jeszcze, że rehabilitacja Gabrysia zbyt wolno daje efekty, nawet nie wiesz, jak jest trudno być rehabilitowanym, zawsze będę jego najwierniejszą fanką”. W podziękowaniu za wszystko podarowałam jej zdjęcie Binia stojącego na nogach. Liczyłam, że w końcu sama go zobaczy, bez fotek, ale wtedy już nie wytrzymałam, obie płakałyśmy – była z nas taka dumna… Przed wypisem ze szpitala praskiego przyłapałam ją, jak biegła do łazienki. Szczęka mi opadła, bo wiem, jak trudna jest rehabilitacja, a Asia góry przenosiła… Miała wielu wspaniałych przyjaciół. Zawsze otaczało ją wielu ludzi o ogromnych sercach, ale ona też taka była. Ktoś zorganizował akcję pomocy finansowej, Ktoś inny zrobił kiermasz, a jeszcze inny Ktoś założył jej konto w Fundacji. Każdy chciał dać cząstkę siebie, każdy chciał pomóc, przytulić, wesprzeć w każdy możliwy sposób. W akcję włączyło się wiele wspaniałych zespołów muzycznych z Dżemem na czele, zagrały dla niej dwa Festiwale – najważniejsze imprezy dla dżemowych fanów. To była nasza mała Orkiestra Aśkowej Pomocy. Dla mnie to był zaszczyt, poznać tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy organizowali akcje dla Asi i brali w nich udział. A ona sama, w ciszy, skupieniu i z łezką w oku, oglądała nagrania z tych akcji. A my? My zdawaliśmy jej relację, tyle mogliśmy zrobić... Rak to wyjątkowo wredne gadzisko. Trzeba mieć dużo siły, wiary, a także mnóstwo szczęścia, żeby z nim wygrać. Niestety nie wszystkim się udaje... 

Nasza Asia odeszła w sobotę 12 października 2013 roku, po bardzo długiej i ciężkiej chorobie. Bardzo dzielnie walczyła. Pozostawiła po sobie smutek, żal i pustkę, której nigdy nie zapełnimy. Ale też wiele cudownych wspomnień, które zawsze będą nam o niej przypominać...



Tego samego dnia wieczorem w Sali Kongresowej w Warszawie zagrał Dżem. Czasem wydaje mi się, że to nie przypadek, że Asia odeszła w takim dniu... W drodze do nieba śpiewały jej Anioły - i tu, na ziemi, i tam, bliżej nieba. A my czuliśmy, że jest wciąż z nami... Maciek ze specjalną dedykacją dla niej wykonał "Modlitwę III" - jeden z najpiękniejszych Dżemowych utworów. Nastała cisza, a chwilę później salę wypełniły ogromne oklaski na stojąco. I łzy... Dla nas to było pożegnanie z naszą Asią.


Asiu, kocham Cię jak siostrę i już tak bardzo mi Ciebie brakuje, tęsknię… I nigdy nie zapomnę… Zawsze będziesz mieszkać w moim sercu... Przeżyłam z Tobą wiele pięknych chwil – dziękuję! 
I kiedyś jeszcze spełnię to nasze wspólne marzenie...