fot. Anna Kozłowska zdjęcie wykorzystane za pozwoleniem autorki |
fot. Anna Kozłowska zdjęcie wykorzystane za pozwoleniem autorki |
Zamarzyło się i pani matce, żeby Binio został takim uśmiechem obdarowany. Zresztą już dawno myślałam o tym, by zabrać Gabrysia na koncert Dżemu, by choć raz usłyszał swoje ulubione „Do kołyski” na żywo, by zrozumiał, że poza rehabilitacją są jeszcze inne wspaniałe rzeczy, które on powoli powinien poznawać. W grudniu, po koncertach Dżemu, oboje z Robertem rozmawialiśmy z Maćkiem. To wtedy powiedział nam, że z radością pozna Gabrysia. A Gabryś, poinformowany o powyższym, strzelił jeden ze swych najlepszych uśmiechów i czekał... na ambitne pomysły matki. Były próby logistycznego zorganizowania przedsięwzięcia, ale zrealizować taki plan z dzieckiem z wyzwaniami nie jest łatwo. Na początku czerwca Gabryś odbył pierwszy w swoim życiu, trzygodzinny koncert plenerowy. Byłam z niego bardzo dumna, tylko trochę było mi żal, że to nie Dżem. W wakacje zabrałam go do kina i choć ktoś między słowami powiedział mi, że przecież Gabryś niewiele z tej bajki zrozumiał, dla mnie jego uśmiech i radość z tego, że w jego życiu wydarzyło się coś nowego, były bezcenne. Dodatkowo budująca była świadomość, że przekroczyliśmy kolejną ogromną barierę, która dotychczas była poza naszym zasięgiem. Oczywiście wciąż marzyłam o Dżemie, ale jakoś terminy nam się nie zgrywały... Nieco zdesperowana, przeszukiwałam wszelkie informacje o Dżemowo-Balcarowych występach. Pewnego dnia znalazłam: „Krzyżacy – Rock Opera”. Widziałam spektakl już 2 lata temu. Podbił moje serce do tego stopnia, że zaraz po powrocie do domu marzyłam o tym, by zobaczyć go jeszcze raz.
To były czasy, kiedy obie z Kasią wyszukiwałyśmy wszelkich innych niż Dżemowe występów Maćka, koncertów solowych czy też wszystkich innych projektów, w których ów artysta brał udział. A wcielając się w rolę Juranda Maciej Balcar po raz kolejny udowodnił, że nie tylko jest posiadaczem jednego z najlepszych głosów w naszym kraju – okazało się również, że jest znakomitym aktorem. Moim zdaniem w całym spektaklu był najlepszy. Muszę przyznać, że Maciek jakiś czas temu wykosił całą konkurencję na moim piedestale ulubieńców muzycznych i tak już zostało do dziś. Pomyślałam, że świetnie byłoby zobaczyć rock operę jeszcze raz i to w zacnym towarzystwie własnego dziecka. W Kaliszu Maciek wyjaśnił nam, jak będzie wyglądał październikowy spektakl, choć dla nas, jego fanów, najważniejsze było to, że on w tym przedsięwzięciu występuje. Jeszcze tak na szybko poinformowałam go, że będę z Gabrysiem – spotkanie zaklepane, zostało nam tylko zdobyć bilety.
nasz pamiątkowy bilet |
być może za jakiś czas tą książkę będzie można wylicytować na allegro i w ten sposób wesprzeć rehabilitację Gabrysia |
14 października wcale nie był dla nas dobrym dniem by wychodzić na imprezy – pogoda się popsuła i, jak to u nas bywa z rana, pojawiła się lawina napadów, a jeszcze tata musiał zostać w pracy... W ostatniej chwili zwerbowaliśmy Kasię i z nią, Robertem i Eweliną spotkaliśmy się na miejscu. Gabryś bardzo dzielnie oglądał cale przedstawienie, trochę u Kasi, trochę u mnie na kolanach. Kiedy śpiewał Maciek, mój syn zdecydowanie się ożywiał i wspierał naszego idola, radośnie wokalizując.
Cieszyłam się, bo znów zrobiłam coś, co wzbudziło w nim wielką radość. A z czego mielibyśmy się cieszyć, jak nie z tych małych rzeczy? Spektakl był w bardzo okrojonej wersji i wystąpiła tylko piątka aktorów. Na scenie pojawili się Olga Szomańska, Joanna "Asteya" Dec, Marcin Kołaczkowski, Maciej Balcar i Jacek Lenartowicz. I jak dla Gabrysia było wystarczająco – nie było zbędnych, przeraźliwie święcących i mrugających świateł, a każdy z artystów wykonywał więcej niż w standardowej wersji utworów, co – szczególnie w przypadku jednego artysty – sprawiło nam ogromną radość.
Po przedstawieniu przeszliśmy do takiego dużego holu, gdzie czekała już spora grupka fanów. Za nami przylazła ona, ta menda padaczka. Nie wiem, kto ją tam wpuścił, przecież nie miała biletu... Ten tatusiowy oddaliśmy Kasi, a padaczce zdecydowanie kazaliśmy zostać w domu. Bardzo nie lubię takich sytuacji, kiedy w tłumie ludzi dopada Gabrysia, bo to paraliżuje nie tylko jego... A ludzie rzadko kiedy wiedzą, jak się wtedy zachować. Niestety takie zdarzenie w wielu wciąż wzbudza (zdecydowanie zbyt dużą) ciekawość... Bogu dzięki pojawiali się pierwsi aktorzy i to odwróciło uwagę gapiów. Powoli przecisnęliśmy się w cichy kącik i czekaliśmy, aż ta menda sobie pójdzie. Niestety strasznie osłabiła Gabrysia... Wiedziałam, że to już koniec spotkania, bo Gabryś najchętniej poszedłby spać – takie życie, znam to na pamięć. Są napady, które go pobudzają i po nich zachowuje się jak nowo narodzony, ale ten był z grupy tych gorszych i widziałam, że bez drzemki ani rusz, takiej minimum półgodzinnej. W międzyczasie przyszły do nas Olga Szomańska i Asteya, miałyśmy okazję chwilę porozmawiać i zrobić zdjęcie pomimo tego, że Biniaszek przelewał mi się przez ręce.
Na horyzoncie pojawił się Maciek. Czekał na niego już dość spory tłum, który natychmiast go otoczył. A on, kiedy nas dostrzegł, zostawił wszystkich i przyszedł do nas. To właśnie jest to jego wyczulenie na słabszych. Siedliśmy sobie z boku, Gabi totalnie klapnięty, nawet nie był w stanie sam podnieść głowy – musiałam ją mu podtrzymywać, byłam strasznie rozżalona. Trochę sobie porozmawialiśmy. Bardzo chciałam, żeby Maciek choć przez chwilę potrzymał Gabrysia na kolanach, ale musieliśmy niestety zmienić plany – po napadzie padaczki nikt nie umie przytulić mojego dziecka tak jak ja (wiem, że takie myślenie nie świadczy o mnie zbyt dobrze...). Maciek musiał dostrzec moje zdenerwowanie, bo wziął Biśkową rączkę i trzymając ją spędził z nami sporo czasu. Mówiłam do młodego o tym, kto do nas przyszedł, przypominałam o „Do kołyski” i innych fajnych zdarzeniach z naszego życia związanych z Maćkiem, niestety jednak Gabi bardzo słabo reagował. Było mi trochę przykro i głupio, tyle razy zawracałam Maćkowi głowę, a tu taki klops...
Na koniec jeszcze przyszedł do nas Jacek Lenartowicz. To nie tylko fantastyczny aktor, ale też bardzo sympatyczny i miły człowiek, bardzo fajnie nam się rozmawiało.
Gabryś zasnął, jak tylko nałożyłam mu czapkę, przespał całą drogę do domu. Obudził się, kiedy przekładałam go z samochodu do wózka. Bardzo emocjonalnie zaczął opowiadać coś po swojemu. Już wiedziałam, że pamięta, co działo się jeszcze godzinę temu, a na pewno to wszystko sprawiło mu ogromną radość. Kiedy weszliśmy do domu, przywitał nas tata. Gabi wciąż gadał i robił to z takim przejęciem, że wiedzieliśmy, że to, o czym chce nam powiedzieć, było dla niego bardzo ważne... Tata zapytał jeszcze: „Biniu, czy ty poznałeś Maćka Balcara?”, a Gabryś strzelił jeden z naszych ukochanych uśmiechów.
Tak, poznał... i pamięta!