sobota, 20 października 2012

Kolory jesieni

Dawno się nie odzywałam, czas tak jakoś szybko leci. Do stolicy zawitała jesień. Kasztany już dawno opadły z drzew, na chodnikach jest coraz więcej liści w pięknych jesiennych kolorach i choć wszędzie widać jeszcze dużo zieleni, to za plecami czuć powiew jesieni. Poranne mgły, skrobanie zaszronionych szyb w zimniejsze poranki i ten charakterystyczny zapach wyczuwalny w czasie wieczornych spacerów.   Podczas jesiennych przechadzek zawsze wspominam chwile z dzieciństwa, kiedy grabiliśmy liście pod domem, a potem z grupą dzieciaków z pobliskich domów rozpalaliśmy ognisko, w którym piekliśmy ziemniaki. Na wspomnienie tego wszystkiego na twarzy pojawia mi się uśmiech, który jednak po chwili znika, jak tylko pomyślę o tym wszystkim, czego Biniaszek nie ma szansy przeżyć. 
W pojawieniu jesieni nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie przywlokła do nas  wielkiego i wyjątkowo upierdliwego gila... Od ponad tygodnia męczy w naszym domu wszystkich po kolei - w każdy dzień wybiera sobie inną ofiarę... My się gila nie boimy, ale musieliśmy podjąć wszelkie kroki ku temu, by "intruza" pozbyć się jak najszybciej.  Aby uniknąć przyjmowania antybiotyków postanowiliśmy - ja i mój mąż Robert - przetrzymać Gabrysia przez tydzień w domu. Wszystkie domowe zajęcia odbywały się normalnie, te wyjazdowe chwilowo odwołaliśmy. Wiedzieliśmy, że będzie mu smutno i trochę nudno, dlatego postanowiliśmy razem z panią Anią zapewnić Gabrysiowi jak najwięcej atrakcji. I bywało naprawdę wesoło.  
I tak Gabryś mieszał i ugniatał swoje pierwsze ciasto. 
Najłatwiejsze ciasto w świecie...
Mama zawsze podjada jak coś robi, to co ja nie mogę...?
Tyle się naugniatałem , a mama mówi że ciasta nie będzie...
Oczywiście cały czas doszkalaliśmy się w zakresie samodzielnego jedzenia. Skutek był różny... na pewno mama miała dużo prania i sprzątania, ale czego się nie robi dla nowych osiągnięć. 
Kiedy zostawaliśmy sami z Biniaszkiem w domu, często brałam go na ręce - stawaliśmy w oknie, obserwując świat. Opowiadam mu o tym, co widzimy na zewnątrz. O tym, że przyszła jesień, o kolorowych liściach spadających z drzew, ale też o moich wspomnieniach z dzieciństwa, o tym jak biegałam po szeleszczących liściach, próbując nogami porzucać je do góry, jak wracając ze szkoły wraz z innymi dziećmi obsypywaliśmy się tymi liśćmi.
Nie wiem, czy Gabrysia interesuje to, co mu opowiadam, czy on widzi te wszystkie zmiany następujące za oknem... Zresztą zawsze, kiedy mam za dużo czasu wolnego, do głowy przychodzą różne myśli. Aby przybliżyć Gabrysia do jesiennych zmian, tata przyniósł do domu pęk pięknych kolorowych liści. Następnego dnia pani Ania poprosiła mnie o suszarkę - w taki oto sposób Gabryś mógł poczuć się jak na spacerze, "wiaterek" delikatnie poruszał listkami wydobywając z nich cichy szelest.

w taki sposób można jesień można zaprosić do domu :)

Po dokładnym sprawdzeniu listków, Gabryś wraz z panią Anią malował jesień, a dokładnie kolory jesieni - było przede wszystkim złoto, ale z domieszką czerwieni (różu) i szczyptą zieleni. Wszystkie atrakcje sprawiły Gabrysiowi ogromną radość, ale wierzę, że dzięki nim było mu przede wszystkim łatwiej znieść choróbsko.
I sama pani jesień widziana oczami Gabrysia :)       

2 komentarze:

  1. Witaj Justynko!
    Dwa razy czytałam Twój dzisiejszy post...Nie myśl, że jestem taki niedomyślny człek...
    Czytałam i uczyłam się miłości od Ciebie...Miłości, jaką daje Twoje Wielkie Serce!

    Wiem, że Gabryś potrafi dostrzec piękną jesień. Czuję to!
    Atrakcje sprawiają mu radość
    Musisz przyznać, że obraz Gabrysia jest wspaniały. Radosny, wesoły...
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Łucjo za ciepłe słowa! podobno moje serce jest standardowych rozmiarów :) tylko ten mały ktoś wykradł jego większą część :)
      Ja uwielbiam każdy rysunek Gabrysia wiem jak ciężko zrobić mu każdą kreskę, każdy malunek nawet ten zrobiony w większości przez terapeutę jest spakowany w teczuszkę - kiedyś obejrzę je razem z Bianiaszkiem!

      Usuń