piątek, 26 października 2012

Zajęcia w zoo

Pod koniec września pisałam, że planujemy wycieczkę do zoo, niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany. Binio zachorował, a siedząc w domu całkowicie zapomnieliśmy o planowanym wyjściu. W ubiegły poniedziałek pani Ania przyszła na zajęcia i z wielkim uśmiechem poinformowała mnie, że zabiera Gabrysia na spacer. Stwierdziła, że pogoda jest tak piękna, że trzeba to wykorzystać. I poszli, a ja zostałam sama w domu. "Super, mam chwilę dla siebie" - pomyślałam, jednak po chwili doszłam do wniosku, że nudno jest przecież zostawać tak samemu. Szukając sobie zajęcia wyszłam na balkon. Słońce tak cudownie przygrzewało, wiatr podrzucił nam nową dostawę liści. Kiedy je zbierałam, przypomniały mi się nasze wrześniowe plany. "Już wiem, musimy wykorzystać tą piękną jesienną pogodę, w tym tygodniu musimy się wreszcie wybrać do zoo" - pomyślałam. Z niecierpliwością czekałam, aż mój mały włócz wraz z panią Anią wróci do domu. Kiedy przyszli, przedstawiłam im mój pomysł. Pani Ania stwierdziła, że jeśli tylko pogoda się utrzyma, to w czwartek idziemy. Dla Binia każda wycieczka to ogromna atrakcja, a patrząc na jego coraz bardziej zainteresowane otoczeniem oczęta wiedziałam, że będzie zachwycony.

Zawsze, ilekroć wybieramy się do ogrodu zoologicznego czytamy z Robertem Gabrysiowi wszystkie książki o zwierzątkach jakie mamy w domu, włączamy odgłosy zwierząt i opowiadamy mu o charakterystycznych dla różnych gatunków zwierząt cechach. Tym razem postanowiłam tego nie robić, ponieważ nie miałam 100% pewności, że nasza wycieczka dojdzie do skutku. W czwartek jednak słońce od samego rana zaglądało do naszego mieszkania przez okna. Świadoma tego, że nasz plan raczej wypali, powoli przygotowywałam nas do wyjścia, choć czekałam jeszcze na wiadomość od pani Ani. Około południa dostałam od niej sms-a, w którym napisała mi, że wycieczka jest aktualna. Wtedy poinformowałam Bisia, że musimy szybko się ubrać i zjeść bo jedziemy do zoo. Na jego twarzy zagościł ogromny uśmiech – mój synek wyjątkowo chętnie pomagał mi przy ubieraniu się, ale również starał się szybko zjeść mini obiadek. Wiedział, że pani Ania nie powinna na nas czekać. 

W autobusie wcale nie był już taki szczęśliwy. Co przystanek złościł się i wiercił, jakby chciał już wysiąść. Ale powodem takiego zachowania było tak naprawdę to, że Binio wymyślił sobie drzemkę i oczekiwał bardziej przyjemnych warunków ku temu. Kiedy wysiedliśmy z autobusu, zasnął. Dzień był bardzo piękny i słoneczny, sprzyjał wędrówkom po parkowych alejkach. Po 10 minutach od wyjścia z autobusu dotarliśmy do bram ogrodu zoologicznego, jednak mały śpioch nawet nie myślał żeby otworzyć oczy... Gabryś czasem w ciągu dnia potrzebuje drzemki, ale w trakcie tej wycieczki zapadł w bardzo twardy sen.
Zastanawiałyśmy się z panią Anią, w jakiej kolejności powinniśmy rozpocząć zwiedzanie ogrodu. Pamiętając nasze wcześniejsze wycieczki do zoo, zaproponowałam, abyśmy rozpoczęli od ptaków - nigdy nie zapomnę miny Gabrysia, kiedy przy okazji ostatniej wizyty w zoo przechadzaliśmy się pomiędzy klatkami z papugami – oczy Gabrysia same się śmiały, a jego buzia była tak roześmiana, jakby chciał tym ptakom coś odpowiedzieć. Tym razem jednak rozgadane papugi nic nie pomogły, Biniaszkowe powieki nawet nie drgnęły, kiedy tamtędy przechodziliśmy... Po chwili odwiedziliśmy małpy, goryle i szympansy. Przy tych ostatnich pani Ania podjęła próbę obudzenia Gabrysia, jednak on w dalszym ciągu nie zamierzał się obudzić. Może wiedział, że szympans nas zignorował i nie pojawił się nawet na wybiegu. 
Następnie skierowaliśmy się do słoni. Mieliśmy szczęście, bo cztery radośnie bawiły się na wybiegu. Pan słoń wabiący się Leon wyraźnie rządził całym stadem i narzucał słonicom zabawę. Radośnie wymachując trąbą zaczepiał słonice, głośno przy tym porykując. Jednak i ten głośny ryk nie zbudził Binia, ale obserwując figle Leona stwierdziłam, że to dobrze, że on nadal śpi, bo niektóre z nich ewidentnie nadawały się do oglądania tylko przez dorosłych.
Nosorożec nas zlekceważył i poszedł na drugi koniec swojego wybiegu, może to był czas karmienia? Jednak zanim sobie poszedł wydał z siebie dość dziwne dźwięki, czym udało mu się zbudzić Gabrysia. Wtedy rozpoczęło się prawdziwe zwiedzanie ogrodu. Gabryś z dość dużym zainteresowaniem słuchał opowieści pani Ani, ale też patrzył w kierunku pokazywanych zwierząt. I tak odwiedziliśmy jeszcze wylegujące się w słońcu kangury, lamy, małe kotki i duże kocurki. Gabryś ciekawie spoglądał na czarna panterę, a także na lwy i tygrysy, które rozłożyły się wygodnie na skałkach, korzystając z uroków słońca.

Po kotach przyszedł czas na żyrafy - trzy duże i jedna mała dumnie przechadzały się po wybiegu. Mała żyrafa zademonstrowała nam, jak się je, kiedy w pobliżu nie ma drzew, do liści których żyrafy wyciągają szyje. Z tablic umieszczonych przy ich wybiegu dowiedzieliśmy się, że nasilenie koloru ich skóry jest zależne nie tylko od pory roku, ale także od samopoczucia zwierzęcia, a ich umaszczenie stanowi kamuflaż, który naśladuje rozproszone światło sawanny. 
Następnie poszliśmy do hipopotamiarnii, gdzie w basenach wraz z rybami radośnie pływały hipki. Cisza tam panująca i szum wody ponownie ukołysały Biniaszka do snu. Zanim jednak usnął, Gabryś zdążył jeszcze z panią Anią obejrzeć pływające rybki, natomiast Pelagia i Hugon pojawiały się raz na wodzie raz pod wodą, że trudno je było uchwycić.


Pożegnaliśmy hipki i poszliśmy dalej. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze żubry, wielbłądy, zebry, osły, zwierzęta domowe i inne zwierzęta. Zatrzymaliśmy się jeszcze raz koło nosorożca, który tym razem od nas nie tylko nie uciekł, a wręcz dumnie przechadzał się, pokazując nam swój cudowny pancerz.
Naszym ostatnim celem była ptaszarnia, w której mieści się nowe miejsce zwane "ptasim azylem". Nigdy wcześniej tam nie dotarliśmy, a szkoda, bo - jak się później okazało - to miejsce wywarło największy wpływ na Gabrysia, wzbudziło w nim największą radość. Zupełnie nie wiadomo dlaczego Gabryś właśnie tam się obudził.  


W ptasim azylu Binio był rozanielony... jego mina była absolutnie bezcenna. Jego roześmiane oczy błąkały się po każdym zakątku miejsca, w którym byliśmy, jakby Gabryś chciał zabrać wszystkie ptaki ze sobą do domu. Kiedy wychodziliśmy z ptasiego azylu, Gabryś z błagalnym spojrzeniem odwracał się do pani Ani, jakby chciał zapytać "czy naprawdę musimy już iść?"






Zupełnie nie wiem, kiedy minęły 4 godziny, bo tyle czasu spędziliśmy w zoo. Wraz z panią Anią ze zdziwieniem spoglądałyśmy na zegarki... Wychodząc z ogrodu zaglądaliśmy jeszcze do mijanych zwierzątek, na chwilę zatrzymaliśmy się przy wydrach, które radośnie nurkowały w wodzie – wydawało się, że nic nie było w stanie zakłócić ich zabawy, jednak Gabryś znalazł na to sposób. Wydając z siebie swoje radosne "yyyaaaaa" doprowadził do tego, że rozbawione wydry zamierały na chwilę, patrząc na nas wytrzeszczonymi oczami.
Zupełnie na koniec zatrzymaliśmy się przy osiołkach. Koniecznie chciałam, żeby Binio zobaczył prawdziwego osiołka, ponieważ jego domowy, pluszowy przyjaciel to właśnie osiołek zwany przez nas "ochołkiem". Osły były bardzo głodne i z chęcią podchodziły do osób stojących przy płotkach. Niestety nie mieliśmy ze sobą nic dla nich, zresztą akceptujemy zasady panujące w zoo - zakaz dokarmiania zwierząt. Gabryś miał przyjemność pogłaskania osiołka, dzięki czemu przekonał się, jaki w dotyku jest prawdziwy osioł.
cdn.

8 komentarzy:

  1. Wyobrażam sobie jak szczęśliwy był Gabryś po przebudzeniu. Oglądanie żywych zwierzątek to dla niego prawdziwa radość.
    To był wyjątkowy spacer, w dodatku trwający aż 4 godziny.
    Chyle przed Wami czoła. Co się nie zrobi dla ukochanego dziecka, tym bardziej gdy widzi się Jego zadowolenie.
    Pisałaś u mnie, że masz rodzinę w Chrzanowie. Ja mam w tym mieście bardzo dobrych znajomych.
    Kilka razy w roku jesteśmy u nich w odwiedzinach. Zaś latem organizują cabańskie pieczone.
    Przypuszczam, że również je jadłaś... Są nie tylko atrakcyjne ale i bardzo smaczne.
    Życzę wam miłego popołudnia.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Justyna, cudna wycieczka:)
    Radość Binia..bezcenna:)

    Buziaki dla Was

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda, wyprawa była niesamowita, a Gabryś rozanielony ;)

    Łucjo, pieczone to potrawa o którą zawsze domagamy się jak tylko mamy zaplanowany wyjazd w tamtym kierunku :) nawet niejadek Binio je lubi, dla mnie dodatkowo rodzinna atmosfera, wspólne przygotowanie i później samo pieczenie... smak niesamowity - warto czekać cały kolejny rok ;)
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Justynko, Witam Cię bardzo serdecznie w ten deszczowy, zimny, sobotni dzień.
    Cieszę się, że odpowiedziałaś na mój komentarz. To świetny pomysł.
    Pisałam już o ziemniakach pieczonych w moim drugim blogu "Napotkane perełki". Jednak mało kto tam zagląda. Brakuje mi zdjęć z biesiady. Nad tematem muszę pomyśleć.A gdyby?
    Justynko, mam pewien pomysł ale to Ty musisz zdecydować i wyrazić zgodę.
    Jesteś wyjątkową Osobą, zasługującą na szczególne wyróżnienie, to samo dotyczy Twojego bloga. Na swoim poście jako inicjatorkę pomysłu wymieniłabym Twoje imię i aktywny adres bloga. Przypuszczam, że w ten sposób więcej osób poznałoby Twoją niezwykłą osobowość i Wspaniałego,Najcudowniejszego Gabrysia i Jego duże postępy...
    Dlaczego o tym piszę? Jeden z moich postów: Milin amerykański poświęciłam, wspaniałej osobie, uwielbiającej te piękną roślinę.
    Przypuszczam, że był to zły pomysł z mojej strony... Jednak był to dar, impuls ze szczerego serca...
    Sądzę, że ta Pani obraziła się. Nie odwiedzała mojego bloga przez znaczny czas...
    Justynko, jestem osobą, która nigdy się nie obraża. Uważam, że nasze życie tutaj na ziemi jest zbyt krótkie. Szkoda tracić nawet ułamek sekundy na obrazy.
    Przyjmę każdą Twoją decyzję.
    Justynko, przesyłam dla Was moce pozytywnej energii.
    Życzę miłego dnia. Żałuję, że jest deszczowy.
    Paaaaaaaaaa

    OdpowiedzUsuń
  5. Łucjo oczywiście, że wyrażam zgodę, dla nas to zaszczyt :) Dziękuję!
    Widziałam ten post, dokładnie tak to odebrałam, piękny gest w kierunku drugiej osoby, czasem tak bywa że nie umiemy rozmawiać o naszych chorobach ja bardzo długo nie potrafiłam - może ta osoba dlatego tak zareagowała...
    nie mniej jednak bardzo wzruszyłam sie wtedy, tym co wtedy napisałaś - dla mnie w tym wszystkim najpiękniejsze jest to że pomiędzy małymi i wielkimi rzeczami znajdujesz czas żeby pomyśleć o innych :) wiele osób to docenia
    a u nas spadł śnieg :)
    ściskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Justysiu, tak się cieszę, że się zgadzasz.
    Wiesz, muszę zorganizować obiad z pieczonymi. Och, mój mąż Eryk będzie, będzie zachwycony.On je uwielbia...
    A ja...zrobię trochę zdjęć. Niestety, ogniska nie rozpalę na dworze ponieważ spadł śnieg,i wiesz teraz niema tego nastroju...
    Coś wymyślę.
    Ślę dla Gabrysia, Ciebie i Męża tysiące buziaków!
    Lusia

    OdpowiedzUsuń
  7. Justynko!
    Bardzo proszę zlikwiduj weryfikację obrazkową przy pisaniu komentarzy.
    Utrudnia publikowanie komentarzy.
    Należy wejść w ustawienia.
    Potem w Komentarze i posty.

    Włączyć weryfikację obrazkową- należy kliknąć: NIE.
    Serdecznie pozdrawiam
    Lusia

    OdpowiedzUsuń
  8. już poprawiłam :) ściskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń