sobota, 15 lipca 2017

lipcowo

Wakacje zaczęliśmy z przytupem, jak na prawdziwego padaczkowca przystało od napadu padaczkowego... Tak, u nas to raczej norma, gdy inne dzieciaki podążały do szkoły po swoje świadectwa Gabryś odsypiał. I choć napady to u nas raczej codzienność to w sercu pojawił się żal, wszak ogólnoszkolne pożegnanie zamierzaliśmy odpuścić to na tym klasowym być chcieliśmy. By pożegnać nasze klasowe dzieciaki, no przepraszam młodzież, które z dniem zakończenia roku szkolnego przeskoczyły poziom wyżej i wyfrunęły spod opiekuńczych skrzydeł pani Ani. 
Z panią Arletą pożegnaliśmy się w czwartek, pani Ania wpadła do nas w sobotę, z całym swym uśmiechniętym dobrodziejstwem. Swoją wizytą wprawiła Gabrysia w znakomity nastrój, wyprzytulała, zostawiała dużo pozytywnej energii i radości, za jakiś czas przyszła tęsknota....
Wakacje mieliśmy zaplanowane, od początku praktycznie do samego końca - turnus w Dzielnym Misiu, chwila oddechu, turnus wyjazdowy z Elfem, znów chwila oddechu, sierpniowy powrót na regularne zajęcia i papierologia, wizyty w różnych miejscach, których odwiedzać nie lubimy i na koniec wakacji znów turnus w Dzielnym Misiu i jakiś maleńki wrześniowy urlopik, maleńki bo Gabrysiowy tata skrzętnie oszczędza swój urlop na czas operacji osiowych krzywości Gabrysia. 
Kiedy ze skrzynki na listy przyniosłam informację, że w tym roku spółdzielnia wytypowała nasze piony balkonowe do remontu, padłam... Miało być tak pięknie poranna kawa, poobiednie leżakowanie, wieczorne czytanie książek czyli balkoning pełną parą - to niby nic nadzwyczajnego ale Gabi to uwielbia - ja uwielbiam wszystko co on uwielbia. 
I nie, żebym nie cieszyła się, że nasz balkon będzie zachwycał nowością - nie mylić z nowoczesnością, to jednak, hałas który ten remont zwiastował sprawił, że wszystkie nasze wakacyjne ustalenia legły w gruzach. Ostatnie dziewięć miesięcy nasz blok był krainą wiecznych remontów, zmieniały tylko strony z których huczały młoty wyburzeniowe... więc czym prędzej zaczęłam zmienić grafiki. Na pierwszy ogień poszedł turnus w Dzielnym Misiu, ten skróciliśmy do tygodniówki, potem maksymalnie wydłużony pobyt u babci na Podlasiu, z Podlasia na turnus do Elfa z króciutkim pobytem w domu na przepakowanie walizek, a w sierpniu to miałam marzenie, że będzie już po remoncie... takie trochę nie do zrealizowania.....
Turnus w Miśku minął nam szybko, ale za to jak pięknie. Szczerze miałam wrażenie, że Gabiemu ulżyło, że to tylko tygodniówka bo coraz słabsze dziecię nam się robi... to skutki pogłębiającego się skrzywienia kręgosłupa  i coraz bardziej pod gorsetem słabnących mięśni. Poprzez rehabilitację próbujemy walczyć z tym wszystkim, ale skolioza postępuje niszcząc to co już wypracowaliśmy...
pomimo to wciąż bardzo intensywnie ćwiczymy, wierząc, że po operacji te wszystkie ćwiczenia zaowocują a sama regeneracja będzie dużo krótsza.  
Któregoś dnia pani Magda zakomunikowała mi "Gabryś stoi sam, ja go wcale nie trzymam" a on nic sobie z tego nie robiąc trzymał się drabinki, i stał w tym swoim Hkafo, spoglądał tylko na mnie takim przekornym wzrokiem... mówiącym, że w sumie to nic nadzwyczajnego, stoję sobie.... ot i tyle :). Uwielbiamy takie chwile, to nasze chwile szczęścia, chwile radości, chwile nadziei. Nasze małe wielkie rzeczy. Takie dni dają nadzieję, że jeszcze będzie przepięknie pomimo tych czarnych chmur, które od jakiegoś czasu krążą wokół nas.

Oczywiście nie mogliśmy sobie odpuścić wizyty w Wedelku, to już nasza tradycja, zawsze w trakcie turnusu odwiedzamy ten przybytek słodkości i nie wiem czy ktoś jest w stanie w to uwierzyć, ale ten chudzielec, nasz syn sam wciąga cały deser bezowy... zapijając moją lemoniadą - ma chłopak dobry gust. 
Któregoś dnia wokół naszego balkonu wyrosło ogromne rusztowanie, skradło nam całą balkonową rozkosz, zawłaszczyło naszą prywatność i sprawiło, że w naszym salonie było cały dzień ciemno... dlatego uciekaliśmy z domu na całe dnie, przed ćwiczeniami ukrywaliśmy się w parku, po ćwiczeniach dreptaliśmy na obiad a potem zdobywaliśmy starówkę, wszystko byleby tylko nie słuchać muzyki młotów pneumatycznych zza okna. 
Zaraz po turnusie wyjechaliśmy na Podlasie, chyba pierwszy raz od czasów Gabrysiowych spędziliśmy tam w sumie prawie cały miesiąc wakacji! Zawsze wpadamy tylko na weekend i wracamy bo rehabilitacja i ćwiczenia, i na odwrót... ten terapeutyczny pęd... i szczerze gdyby nie strach przed balkonowym hałasem chyba nie odważyłabym się go przerwać. 

Na Podlasiu leżakowaliśmy w cudnym otoczeniu babcinego ogródka.
a to za nami :) 
Na Podlasiu włóczyliśmy się, odwiedziliśmy zakamarki, w których wieki całe nie byłam, gdy upał odpuszczał spacerowaliśmy po najfajniejszych zakątkach Siemiatycz, albo moimi ulubionymi ścieżkami trochę już za miastem dotleniając się przy tym całkowicie, generalnie zapomnieliśmy o padaczce - ta chyba przestraszyła się podlaskiego klimatu.

Na Podlasiu koncertowaliśmy :) i żeby nie było, że samym Kupichą dziecko żyje, tym razem Marylka i podobało się jak widać. Cóż nasz syn ma po prostu muzyczna duszę - po matce :) 

Na Podlasiu ćwiczyliśmy!!!
Znana nam od wielu lat ciocia Kasia jakiś czas temu otworzyła w Siemiatyczach Centrum Rehabilitacji i Edukacji Fizjomed, dla nas znakomita sprawa, w końcu możemy pozwolić sobie na dłuższy pobyt u babci nie przerywając rehabilitacji. 
Dodam, że Fizjomed oferuje rehabilitację na najwyższym poziomie.
Najbardziej bałam się czy Gabs złapie kontakt z Kasią po tylu latach, czy tak jak kiedyś pokaże rożki, a tu taka radość od pierwszej chwili i pełne zaufanie, w takiej sytuacji ćwiczy się łatwiej. 
a to reakcja Gabrycha na wieść o tym, że czas wracać do domu..
bo jedziemy na turnus...
dziadek omal zawału nie dostał...
To był dobry czas! Cóż mogę dodać - Podlasie❤❤❤.

Suplement

Z Kasią pierwszy raz spotkałyśmy się jakieś dziesięć lat temu, wydawało mi się, że to nasz pierwszy raz. Przyszłyśmy razem z Gosią i naszymi dzieciorami na rekonesans do nowo powstałego ośrodka rehabilitacyjnego w Warszawie. Olinek prowadził rehabilitację w kosmicznych kombinezonach, natomiast Kasia przeprowadziła kwalifikację Gabrysia i Krzysia do regularnego uczestnictwa w rehabilitacji w Olinku. Oczekując na nasz pierwszy turnus u nich zastanawiałam się skąd mogę znać świeżo poznaną rehabilitantkę, byłam pewna, że gdzieś ją już widziałam. W międzyczasie w ręce wpadł mi aparat fotograficzny mojej siostry, a tam na jednym ze zdjęć roześmiana twarz Kasi. Czyli miałam rację, że gdzieś kiedyś musiałyśmy się spotkać (z tłumaczeń Marty wyszło, że Kasia to siostra bratowej Wojtka - męża mojej siostry). 
Kilka tygodni później spotykamy się już na turnusie w Olinku, opowiadam jej o tym, że strasznie mnie to męczyło i o moim odkryciu, a ona z uśmiechem oznajmia mi, że fakt pochodzimy z tego samego miasta, ale znamy się zdecydowanie dłużej  -bo ja prowadziłam grupę oazową do której ona należała... 
Zaliczyłam totalny szczękościsk, pamiętam rozszczebiotaną grupkę radosnych dziewczyn, które co tydzień na nasze spotkania przynosiły  swoje troski i radości, dla mnie to był ważny czas w moim życiu, a przez losy tych dzieciaków też lekcja pokory i szacunku do innych, jednak w życiu nie przypuszczałam, że z którąś z nich w przyszłości los połączy nas tak bardzo. 
Cóż życie pisze niewiarygodnie a zarazem piękne scenariusze.   


a to już Gabryś i ciocia Kasia wiele, wiele lat temu
kiedy rehabilitacja była trudna a wręcz rycząca

14 komentarzy:

  1. Bardzo napięty Lipiec jak widzę. Dużo się działo. Brava dla Gabrysia i dla Was!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas ostatnio takie szaleństwo non stop...
      będziemy odpoczywać po operacji :)
      uściski

      Usuń
  2. Cudowny wpis! I dobre informacje :-) Zobaczysz Justynko, za jakiś czas Gabi będzie ganiał jak lekkoatleta! A tak już na poważnie... Wspaniałe efekty ma Twoja praca i działania rehabilitantów. Super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie te wszystkie rzeczy cieszą jeszcze bardziej, bo ostatnie lata były ciężkie, sporo regresów pooperacyjnych a nasz syn pięknie podnosi się po tym wszystkim :) Mistrz po poprostu
      uściski Andrzeju

      Usuń
  3. Oj jak Wy wszystko pięknie planujecie:))podziwiam Was też za ciężką pracę nawet na wakacjach:)))Gabryś to dzielny chłopak:)))Pozdrawiam bardzo serdecznie i moc uścisków przesyłam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie ośrodki rozpisują wcześniej zajęcia, a my jak nie będziemy tego pilnować zostaniemy z niczym bo wszędzie są ogromne kolejki. Ten rok był tak bardzo intensywny w nawet w pracę na wakacjach, ale w związku z tym że my lubimy wagarować to Gabi zawsze sobie to odbije ;)
      ściskamy serdecznie

      Usuń
  4. Witaj kochana. Wspaniale mi się czytało. Lost sprawia nam niespodzianki przepiękne i tego Wam życzę. Patrzę na Gabrysia i widzę unikata. Chłopaka wspaniałego. Jego uśmiech jest jak miód na serce. Widzę w nim chęć życia, siłę, piękno, dobro, czułość. Jego radość przechodzi na mnie. Patrzę na Wasze wspólne zdjęcia i płakać mi się chce z radości. Ja widzę prawdziwą, czystą miłość. Wspaniałą matkę i jej wspaniałego syna. Widzę i czuję Waszą ogromną miłość do siebie.

    Boziu... Ja pragnę, byście byli bardzo szczęśliwi, by Gabryś był zdrowy. Wierzę w to. Widzę jego siłę, jest unikalny. Oboje jesteście. Ja Was podziwiam!!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy szczęśliwi, bardzo - życie nas nauczyło:) choroba poustawiała priorytety, najważniejsze jest dziś :) ponad dwa lata temu omal go nie straciliśmy, przez miesiąc codziennie żegnaliśmy się, kładliśmy się spać ze strachem czy jutro będzie dla nas... dziś to co dostrzegasz to skutek tamtych dni - do szczęścia nie potrzeba wielkich pieniędzy - wystarczy on ;)
      buziaki

      Usuń
  5. Niesamowite. Bino zjada taki duży deser? i jeszcze wypija Twoja lemoniadę?
    Justynko, być może nie zauważasz jak Gabryś urósł. On jest śliczny. Nie czytaj tego. Ja bym go zacałowała. Prawdziwy słodziak.
    Zachwycam się Twoim zdjęciami z Podlasia. Mieliśmy w tym roku odwiedzić ten region Polski. Niestety, życie zweryfikowało nasz wyjazd.
    Justynko, ogród mamci jest prześliczny. Tam jest mnóstwo wspaniałych kwiatów.
    Całuję Cię bardzo mocno i serdecznie Was pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusiu Wedelek to ulubione słowo Gabrysia 🙂 musiała byś zobaczyć jego radość na dźwięk tego słowa.
      Choć jestem bardzo zazdrosna, w koncu Gabi to mój syneczek 😀 pozwalam całować i przytulać bo to sraszny miziak jest i uwielbia wszelkie oznaki miłości.
      Wierzę, że uda Wam się jeszcze wybrać na Podlasie, to naprawdę piękne tereny, i wiem ze na pewno Ci się spodoba - trzymam kciuki żebyście sie wybrali, ściskam mocno!

      Usuń
  6. Och, Justynko. Uśmiech Gabrysia mówi sam za siebie. Widać, że to mimo wszystko szczęśliwe dziecko. Remonty piszesz? Też ich nie lubię - szczególnie wiercenia, dlatego nie dziwię się, że uciekaliście gdzie pieprz rośnie. A Polesie to naprawdę przepiękne tereny. Całuję całą Waszą trójkę serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten uśmiech prowadzi nas przez ten szaleńczy pęd i świadomość że mimo wszystko jest szczęśliwy :) o remontach nawet nie chcę pisać bo ten balkonowy skończył się w na początku września...
      a Podlasie - cóż narodziły się nowe marzenia, kto wie może właśnie tam na Podlasiu czeka nas piękna przyszłość
      buziaki

      Usuń
  7. Byłam w Mont Saint Michel.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń