sobota, 30 czerwca 2012

Siemiatycze






Turnus zbliża się wielkimi krokami - już w weekend wyjeżdżamy, dlatego stwierdziliśmy, że trzeba pozwolić dać Biniaszkowi trochę ochłonąć, a przede wszystkim odpocząć po całym roku ciężkiej pracy. Czasem warto jest trochę odpuścić, żeby turnus przyniósł oczekiwany efekt, żeby dziecko miało siły na tak intensywną pracę, jak na turnusie. W tym roku turnus zaczyna się dwa dni po zakończeniu roku szkolnego, dlatego postanowiliśmy odwołać ćwiczenia z całego tygodnia i wyjechaliśmy na Podlasie, do małego ale uroczego miasta z którego pochodzimy. Tam mieszkają nasi rodzice, a Gabrysiowi dziadkowie. 
Siemiatycze to małe miasto, w którym życie płynie innym tempem niż to w Warszawie.  Wszystko jest pod ręką, więc stanie w korkach nas omija. Mamy blisko do lasu i nad wodę - często chodzimy na spacery, staramy się jak najbardziej przybliżyć Biniowi otaczający nas świat.


Nie wiemy jak Biniaszek odbiera bodźce z zewnątrz, cały czas uczymy się czytać jego reakcje. Według nas zawsze jest zainteresowany tym, co mu pokazujemy. Kiedy karmimy kaczki, Gabryś uwielbia patrzeć jak płyną i lecą do nas. Plusk wody jest jednym z jego ulubionych dźwięków i zawsze domaga się, żeby postawić go przodem do wody. Wtedy razem rzucamy kaczkom chlebek.







Gabryś lubi te nasze wycieczki, a nadmiar tlenu sprawia, że Binio pada jak zabity i mama zawsze ma wolny wieczór. 
U babci mieszka ktoś, kto jest w Gabrysiu zakochany - przekroczenie przez naszego synka bramy i wejście na podwórko bez ochrony jest bardzo niebezpieczne... i to wcale nie dlatego, że Misiek to zły pies - on po prostu tak bardzo chce przywitać się z Biniem. A te jego chęci można przypłacić twardym lądowaniem. 
Misio już dawno podkupił serducha wszystkich okolicznych dzieciaków, ale cały czas walczy o to maleńkie Biniowe. Nasze dziecko bardzo go lubi, kiedy jesteśmy w Siemiatyczach karmimy Misia, głaszczemy go i szczotkujemy jego sierść, a pies tylko kombinuje, jak tu polizać Biniowe rączki. A to też jest bardzo lubiane przez Gabrysia. Kiedy Młody płacze, Misiek jako pierwszy leci, żeby go polizać, bo przecież tylko on potrafi ukoić Biniowe łzy. Natomiast ja wcale nie należę do osób, które Misio lubi, bo nie zawsze pozwalam mu zbliżyć się do Biśka - za karę zawsze zbieram swoje buty po całym podwórku... Mimo to uwielbiam jego zadziorne spojrzenie, jakby chciał powiedzieć "nie mogę do Gabrysia, to masz!" i biegnie do szafki z butami...
Uwielbiamy wyjazdy do Siemiatycz, bo dzięki nim możemy odpocząć, zapomnieć o problemach dnia codziennego. Bo tam nawet jedzenie inaczej smakuje (gotuje Babcia a nie mamusia), albo po prostu nasz jadłowstręt zostaje w domu. Babcia, moja mama, wstaje przed 6 rano, żeby wnusiowi ugotować zupkę - gdyby przypadkiem śniadanie było mdłe... 


Niestety w rodzinne strony zaglądamy bardzo rzadko, bo każda wizyta wiąże się odwoływaniem zajęć, ale kiedy tam już jesteśmy, staramy się czerpać całymi garściami - co najmniej z dobroci przyrody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz