czwartek, 19 września 2013

powakacyjnie, wrześniowo, jesiennie

Wakacje się skończyły, przyszedł wrzesień, a wraz z nim jesień. To ostatnie zjawisko wcale mnie nie cieszy, bo razem z deszczem i jesienią wróciła ta jędza padaczka. No i gil gigant – po prostu full wypas, a było tak pięknie. 
U babci codziennie na nogach przemierzaliśmy jej ogródek
kwiatowy i dokuczaliśmy wszystkim kwiatom,
ale babcia się nie gniewa, nie na nas
:)
Muszę zacząć od przeprosin – bardzo długo nic nie pisałam, ale nie z lenistwa. Poza wszystkimi radościami wakacyjnymi były też wydarzenia smutne, bardzo smutne, a wręcz spędzające sen z powiek. Ktoś bardzo bliski i ważny wylądował w szpitalu, a ktoś bardzo wyjątkowy walczy o życie... Kiedy wracam ze szpitala chce mi się wyć, tak po prostu. W takich chwilach ciężko pisać o radościach. Ale bardzo wam wszystkim dziękuję, że cały czas tu zaglądacie, czasem piszecie i pytacie co u nas. Obiecuję wziąć się w garść i szybko nadrobić zaległości (nie tylko wakacyjne). 
Dla Gabrysia mimo wszystko był to bardzo radosny czas. W pierwszej kolejności turnus, który nasz synek przećwiczył od początku do końca z uśmiechem na twarzy, oczywiście bardzo aktywnie i dzielnie współpracując ze wszystkimi ciociami. Po turnusie dużo czasu spędziliśmy na Podlasiu u rodziców, przede wszystkim moich. Biniaszkowe podniebienie zostało dopieszczone przez babcię – dziecko przede wszystkim jadło ze smakiem, a jak nie smakowało, to babcia w mig czarowała coś innego. Cóż, już dawno zrozumiałam, że pod względem kulinarnym własnej mamie spod pięt nie wyglądam, zresztą moje dziecko uświadamia mnie w tym za każdym razem przy okazji wizyty u dziadków. W wolnych chwilach spacerowaliśmy i męczyliśmy kwiatki w babcinym ogrodzie, jednak najwięcej czasu spędziliśmy na opalaniu się, okupując przy tym fotel u cioci. Ulubiony Gabrysiowy fotel. 
na Podlasiu to było wakacyjne, ulubione Gabrysiowe zajęcie

Dla Gabrysia najfajniejszy z wakacyjnych atrakcji był wyjazd nad morze, 100 % mamy,     100 % taty przez ponad tydzień, żadnych ćwiczeń, żadnych terapii, tylko plażing, smażing i woding non-stop – czy można chcieć więcej? Wieczorami Binio padał jak betka, przesycony nadmiarem wrażeń i dotleniony na maksa. 
Hel

Wakacje szybko się skończyły, a my, mimo że bardzo ambitnie przygotowaliśmy się do nowego roku szkolnego (nie żeby od razu kupować „Wesołe szkoły” czy inne tego typu wydawnictwa – o taki postęp wakacyjny to nas nie podejrzewajcie), po prostu przespaliśmy jego oficjalne rozpoczęcie... Może to zbliżająca się coraz większymi krokami jesień nas tak zmogła, a może ta deszczowa aura, której tak nie lubimy, bo wraz nią przenosimy się do krainy napadów i zawieszeń? Zwracam się do wszystkich z prośbą, do tych, którzy mają jakieś znajomości tam na górze – chcę, żeby było jeszcze lato, chociaż przez miesiąc, no, wystarczą mi chociaż trzy tygodnie, tylko trzy...
W pierwszy wrześniowy wtorek wróciła pani Ania. Taka sama, z tym ogromnym uśmiechem, z wielkim zapałem i oczywiście z nowymi pomysłami na prace z naszym maluchem. Tylko Gabryś jakby miał lekkiego focha, może miał żal, że pani Ani tak długo u nas nie było. 
na radość nie trzeba było długo czekać, pani Ania ma na Binia swoje sposoby. 


I gdyby nie pierwszy jesienny gil, rozwinęlibyśmy skrzydła w Elfie, gdzie na Gabrysia czekają jego urocze ciocie od rehabilitacji, logopedii i zajęć pedagogicznych. Pozostaje mi wierzyć, że szybko do nich wrócimy, a wszelkie choróbska w końcu się od nas odczepią.