poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nowy 2013

Dla Was wszystkich, czytelników naszego bloga i Biniaszkowych przyjaciół życzymy dobrego Nowego Roku, dużo radości, dużo uśmiechu, dużo miłości a przede wszystkim zdrowia. Niech nadchodzący 2013 rok będzie lepszy od poprzedniego. 

                                                                          Gabryś z rodzicami

i niech Was nie opuszcza szampański nastrój ;)


niedziela, 30 grudnia 2012

Opowieści po-świąteczne

Uwielbiam święta Bożego Narodzenia. To najbardziej magiczny czas w roku, choć u nas tradycją już stało się przedświąteczne chorowanie. Tym razem łupem wirusów, jak już wspominałam, padliśmy wszyscy. Gabryś miał chyba świadomość, że matka przygotowuje kiermasz świąteczny i potrzebuje dużo czasu, bo przesypiał całe dnie, ja z kolei przyjęłam takie dawki antybiotyków, że wystarczy mi chyba na najbliższych kilka lat. W ostatnim przedświątecznym tygodniu z pomocą wielu osób udało mi się przeprowadzić dwa kiermasze świąteczne. Kiedy w czwartek, po drugim z nich, żegnałam się z Marcinem, wiedziałam, że mój organizm ma dość... Następnego dnia nie dałabym rady zrobić już kompletnie nic. Choroba wróciła, nieprzespane noce i zmęczenie coraz bardziej dawały mi się we znaki.
Święta zbliżały się wielkimi krokami, a my wciąż nie mieliśmy choćby choinki, że o żadnych produktach na ewentualną wigilię czy na same Święta nie wspomnę. Nie zdążyłam też jeszcze pogadać dobrze ze Świętym od prezentów, a tu taki klops... Po prostu padłam. Miałam tylko na chwilę przytulić swoje szczęście, a przespałam cały piątek. Obudziłam się wieczorem, nie wiedziałam nawet, czy Robert wrócił z pracy. 
Nietrudno więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, które nastąpiło, gdy po wejściu do pokoju moim oczom ukazała się śliczna, ozdobiona lampkami, łańcuchami i bombkami choinka. Robert wrócił z pracy i przygotował nam jeszcze niespodziankę. Do oczu napłynęły mi łzy - cóż, czas świątecznych wzruszeń się rozpoczął. Przy ciepłej herbacie omówiliśmy plan przedświątecznego działania, ewentualnego wyjazdu na Święta do rodziców. Ustaliliśmy, że następnego dnia, czyli w sobotę, Robert ruszy na podbój sklepów, a ja i Biniaszek odpoczniemy w domu. W sobotę pokazałam Gabrysiowi choinkę, którą tatuś tak pięknie ozdobił błyskotkami. Binio był zdziwiony nie mniej ode mnie. Dodatkowo sprawdzaliśmy, czy choinka pachnie i czy kłuje.  
Opowiadałam mu o Świętach Bożego Narodzenia, które tak nieuchronnie się zbliżają i o tym, że tym roku być może będziemy musieli spędzić je w domu. W sobotę nadrobiłam zaległości książkowe - te z półki Gabrysiowej. Czytaliśmy książeczki o Świętach, choince i reniferach. Czytając mu bajki opowiadałam o moich świątecznych wspomnieniach z dzieciństwa. Rozmawialiśmy o adwencie, o specjalnych lampionach, które przygotowywaliśmy z mamą, o roratach, które wtedy odprawiano tylko o 6 rano, a w których ja i moje rodzeństwo regularnie uczestniczyliśmy i o wszystkich innych przygotowaniach do Świąt. O choince, po którą szliśmy całą rodziną, a później umocowaną do sanek dumnie ciągnęliśmy do naszego domu, o karpiu, który pływał w naszej wannie, a ja palcem próbowałam wytyczyć mu drogę, o świątecznych zapachach piernika, makowca czy kapusty i wielu innych pysznych potraw, które pamiętam do dziś. O kolędach, które ja uwielbiam, a śpiewanie których jest naszą rodzinną tradycją. Później rozmawialiśmy o samej wigilii, o dwunastu potrawach, które w moim rodzinnym domu zawsze były w takiej ilości przygotowywane, o opłatku i Mikołaju, który zawsze wymagał ode mnie więcej, niż byłam na to przygotowana i przez co nasze spotkanie często kończyło się moimi łzami...
Było mi tego bardzo potrzeba. Przespanej wreszcie w całości nocy, chwili wytchnienia i przede wszystkim czasu, czasu spędzonego z Gabrysiem - czasu na przytulanie, gadanie o głupotach (trafniej byłoby powiedzieć 'monolog', bo to 'gadanie' wygląda tak, że ja gadam, a Binio się śmieje) i na wszystkie inne przyjemności, które tak bardzo lubimy. Ta sobota była nam bardzo potrzebna - oboje z Biniem poczuliśmy się lepiej. A wtedy choroba przeskoczyła na Roberta...
W niedzielę to ja musiałam ruszyć do sklepu, a muszę tu dodać, że nie cierpię robić zakupów w ostatniej chwili i w takim wielkim tłoku. Musiałam jednak pomóc Świętemu wybrać prezenty. Robert miał swój dzień z Biniem, ale też czas na regenerację. Najważniejsze jednak było to, że Gabryś czuł się lepiej, nie kaszlał, nie miał temperatury i chrypy. To był dobry znak, choć ostateczną decyzję (jechać czy nie jechać na Podlasie?) podjęliśmy dopiero w poniedziałek rano. 
Święta spędziliśmy u rodziców. Jadąc tam bardzo cieszyłam się na czas spędzony w gronie rodzinnym i na wyjątkową świąteczną atmosferę. Było jak zawsze magicznie - wesoło i rodzinnie, śpiewaliśmy kolędy do późnych godzin nocnych. Było dokładnie tak, jak opowiadałam Gabrysiowi. Jedyną różnicą było to, że karp zniknął już z wanny, a choinka dawno stała wystrojona. Pod nią jak zawsze znalazł się stos prezentów. Z wielkiego worka wyglądała czerwona, kosmata głowa jakiegoś stwora. Okazuje się więc, że warto pisać listy do świętego Mikołaja, bo ten przyniósł w tym roku Gabrysiowi Elmo - to ten "ktoś" z rysunku Dawida.
Elmo na dzień dobry swoim skrzeczącym i donośnym głosem wykrzyczał Biniowi "Elmo się cieszy, że cię widzi", po czym jeszcze bardziej skrzecząc zaśpiewał piosenkę o kolorach. Kiedy go słuchałam pomyślałam, że w przyszłości muszę sprawdzać, o co proszę Mikołaja dla Gabrysia. Bo Elmo ma straszny głos, szczególnie o 7 rano... Oczywiście musiałam odśpiewać dodatkową kolędę - to już taka nasza rodzinna tradycja: żeby otrzymać swój prezent, trzeba zaśpiewać kolędę. Gabryś nie może sam tego zrobić, ale dla jego uśmiechniętej buzi zawsze warto się poświęcić. Elmo nie był jedyną niespodzianką czekająca na Gabrysia - były książeczki do czytania, zestawy to prac manualnych i wiele, wiele innych. Ciocia Ewelka i wujek Artur przygotowali specjalnie dla Gabrysia domek z piernika - muszę dodać, że był nie tylko zjadliwy - był przepyyyszny!






Te wspaniałe Święta wywołują we mnie również smutek. Co roku obiecuję sobie, że to następne Boże Narodzenie będzie inne, ale sama właściwie nie wiem, na co liczę. Że stanie się cud? Pomimo tej całej świątecznej magii i radości serce gdzieś cichutko płacze, czasem po policzku popłynie łza, wcale nie ze wzruszenia... Oddałabym wszystko, żeby Święta Gabrysiowe były takie jak te w moich wspomnieniach. Nie chciałabym wiele. Żeby pokłócił się z nami, bo coś z dwunastki mu nie smakuje i nie będzie tego jadł. Żebym choć raz mogła zobaczyć prawdziwie roześmiane jego oczy, jego pełne emocji oczekiwanie na Mikołaja, radość z przyniesionych prezentów, taką zwykłą, dziecięcą, pełną emocji radość...

Kolejne Święta minęły i choć jak zawsze miały wspaniałą otoczkę, to cieszę się, że jest już po nich. Powoli wracamy do naszej codzienności, do małych i wielkich cudów, którymi Gabryś nas codziennie obdarowuje - wystarczy tylko dobrze wytężyć wzrok...

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt


Dzisiaj jest ten rodzaj ciszy, 
Że każdy wszystko usłyszy
I sanie w obłokach mknące
I gwiazdy na dach spadające.
A wszędzie to ufne czekanie

...  Czekajmy   Niech CUD się stanie...”

Cudu spełniającego pragnienia serca,
Wesołych i magicznych świąt
 życzy
Gabryś Miłkowski z rodzicami


sobota, 22 grudnia 2012

Chorybzdowo

W naszym domu z chorowaniem jest jak w reklamie - wszyscy zarażają się od siebie nawzajem. Robert zbiera wszystkie zarazki po świecie i przynosi do domu, a ja je od niego przejmuję, po czym przekazuję Gabrysiowi. Gabryś ostatecznie zaraża tatusia i efekt jest taki, że wszyscy chorujemy...
W niedzielę Gabryś był już jakiś inny, dużo spał, nie chciał jeść - choć to u niego nie jest oznaką chorowania, w mojej głowie zapaliło się pomarańczowe światło... Wiedziałam, że na coś się zanosi, szczególnie, że sama byłam na antybiotyku. Wieczorem miał już 38,5 stopni. To już duży problem, bo przy padaczce to naprawdę wysoka temperatura. W poniedziałek od godziny 7 do 11 próbowałam dodzwonić się do naszej przychodni, pilnie potrzebny był nam lekarz, a tu wciąż zajęte albo nikt nie odbiera... Najprościej byłoby pofatygować się do przychodni osobiście, tylko co w tym czasie zrobić z Gabrysiem? Zostawić samego w domu, z temperaturą? To byłoby niepoważne. A może ściągnąć go z łóżka i wraz z nim postać w kolejce w przychodni? To jeszcze gorsze rozwiązanie... Babcie Gabrysia mieszkają w Siemiatyczach oddalonych od nas o jakieś 150 km, a w takich chwilach właśnie najbardziej ich brakuje...
Chorowanie na Nie
Nie ruszajcie mnie
Nie chcę ćwiczyć
Nie chcę nic robić
chcę odpoczywać!!!
Około 13 ktoś w końcu odebrał telefon. Temperatura u Gabrysia była wciąż wysoka, choć spadła spadła do 37,9 stopni. Tłumaczę pani z drugiej strony, że Binio taki chory, ma temperaturę, katar, zaczyna kaszleć, nie je, więc na pewno boli go gardło. A pani odpowiada mi krótko - numerków brak... Zatkało mnie, tłumaczę, że dzwonię cały ranek, że nikt nie odbiera, młody gorączkuje, a przy padaczce to naprawdę niebezpieczne, pani na to mówi, że dziś nawet nie wszyscy, którzy rano stali w kolejce zostali umówieni na wizytę... Możemy przyjść, poczekać w kolejce - może pani doktor nas przyjmie bez numerka...
Do akcji wkroczył Robert - stwierdził, że z tak chorym dzieckiem nie pójdziemy czekać w przychodni kilka godzin, aż ktoś łaskawie nas przyjmie i umówił Biśka na wizytę prywatną. Stało się jednak coś, czego bardzo nie lubię - trafiliśmy do pani doktor, która nie znała Gabrysia. Sama już doskonale wiem, że kiedy słupek rtęci na termometrze przekracza 38 stopni, to nie dzieje się to bez powodu - w powietrzu wisi infekcja i musimy zastosować antybiotyk. Tymczasem pani doktor na siłę chciała leczyć młodego tylko przez inhalację. Inhalacje mogą być leczeniem wspomagającym, ale nie wyprowadzą Gabrysia z temperatury i infekcji. Niestety tak bywa, gdy trafiamy do lekarza, który nie zna Gabrysia i nie słucha tego, co - jako doświadczeni już rodzice - mówimy. Dlatego tak bardzo nie lubię wizyt u nieznanych lekarzy. Nasz pediatra zna Biniaszka na wylot. Każda jego decyzja odnośnie wprowadzanego leczenia zawsze była trafiona i pomagała naszemu dziecku szybko wrócić do formy. Niestety nasz pediatra jest na zwolnieniu...
Wracając do tematu - dla mnie największym absurdem jest brak możliwości dostania się do lekarza we własnej przychodni . Zimą, w czasie wzmożonych zachorowań, przyjęcia pacjentów powinny być zdecydowanie zwiększone, a wręcz dostosowane do ich potrzeb. System lecznictwa w naszym kraju jest chory.
Oczywiście skończyło się na wstawieniu antybiotyku. Trochę późno, bo według zaleceń pani doktor podaliśmy go dopiero w środę, pewnie gdybym słuchała swojej intuicji Gabryś byłby już zdrowy.... Święta coraz donośniej pukają do drzwi, a my leżymy w łóżkach. Trzymajcie kciuki - może do poniedziałku wrócimy do formy.

środa, 19 grudnia 2012

zbiórka nr 191/54/2012

Oświadczenie o przeprowadzonej zbiórce.

Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" z siedzibą w Warszawie przy ulicy Łomiańskiej 5 w dniach 7 - 8 grudnia 2012 roku w Klubie Stodoła w Warszawie w czasie koncertów zespołu Dżem przeprowadziła zbiórkę publiczną na rzecz Gabriela Miłkowskiego - podopiecznego Fundacji. Zbiórka została przeprowadzona na podstawie pozwolenia nr 54/2012 wydanego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, oraz na podstawie zezwolenia nr 191/54/2012 z dnia 04-12-2012 roku wydanego przez Fundację Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". W wyniku przeprowadzonej zbiórki do puszek kwestorskich zebrano środki pieniężne w kwocie 2.739,62 zł.  

Z całego serca dziękujemy wszystkim którzy wzięli udział w zbiórce przekazując środki na leczenie i rehabilitację Gabrysia.

niedziela, 16 grudnia 2012

Narysuję dla Ciebie Aniołka

W naszym domu zrobiło się tak jakoś świątecznie. Wszyscy malują Anioły, więc i Biniaszek postanowił namalować swojego. Aniołek jest wyjątkowy, ponieważ jego suknia i skrzydła to odbite rączki Gabrysia - tylko głowa została domalowana pędzelkiem. 

Prawdziwy artysta musi sprawdzić czy farba dobrze zmieszała ;)

na koniec z niedowierzaniem sam patrzy na własną pracę - to naprawdę Aniołek :D



Na koniec chciałbym podziękować wszystkim, którzy przygotowują "COŚ" na kiermasz dla Gabrysia. Kasi za wór pierników, pani Ani i dzieciakom z klasy Gabrysia za Aniołki (o których wcześniej pisałam) i kartki świąteczne oraz dzieciom z Siemiatyckiego Ośrodka Kultury i prowadzącej w nim zajęcia plastyczne pani Renacie za piękne obrazki świąteczne. Zwłaszcza za ten jeden szczególny - przygotowany specjalnie dla Binia.























Wiem, że wszyscy czekacie na relację z koncertów. Obiecuję przygotować ją najszybciej jak to możliwe. Aktualnie zbieram zdjęcia z koncertów (o niektóre muszę poprosić dziennikarzy obecnych na obu wydarzeniach) i wyleczyć się... bo choroba nie wybiera i pojawia się najmniej oczekiwanym momencie.

piątek, 7 grudnia 2012

mała rzecz a cieszy :)

Na jednej z obserwowanych przeze mnie stron internetowych Urwiskowo został ogłoszony konkurs na list do świętego Mikołaja. Pomyślałam, że teraz kolej na mnie. Nagrody ufundowała Kartolandia. Fakt, że Gabryś nie bawi się takimi zabawkami, ale pomyślałam, że teraz my możemy zrobić niespodziankę Dawidowi. Wczoraj napisałam list, tak po prostu, od serca napisałam Świętemu co czuję, oczywiście list od Gabrysia.


"Drogi święty Mikołaju! 
Nie proszę Cię o spełnienie mojego życzenia, bo gdybym powiedział Ci, że chciałbym widzieć mamę i tatę, albo pójść z nimi na spacer, nóżkami bez wózka, pewnie powiedziałbyś mi, że nie jesteś cudotwórcą, i że Ty tylko roznosisz prezenty. Jestem siedmioletnim, niepełnosprawnym chłopcem, od urodzenia zmagam się z dziecięcym porażeniem mózgowym, mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwym dzieckiem. Moi rodzice bardzo mnie kochają i razem ze mną walczą o każdy mój dzień, o każdy krok do przodu w moim rozwoju. Zabawki, czy mogą sprawić mi radość, gdy dobrze ich nie dostrzegam? Większość rzeczy poznaję dzięki moim rodzicom i terapeutom, i temu, w jaki sposób mi o nich opowiadają. Postanowiłem Cię dziś jednak poprosić o prezent dla Dawida – kolegi z mojej klasy. Czasami na spacerach spotykam się z dzieciakami z klasy (uczę się w trybie indywidualnym w domu). Ostatnio dzieci z klasy wypytały naszą wspólną nauczycielkę o to, co chciałbym dostać od świętego Mikołaja. Pani Ania na ich prośbę spytała mamę i po kilku dniach przyniosła mi rysunek wykonany przez Dawida. Dawid narysował Elmo, dla mnie, żebym mógł go do Ciebie wysłać, żebyś wiedział, że są takie rzeczy, które mogą sprawić mi radość. Moja mama opisała to wszystko na blogu o moim życiu, który od jakiegoś czasu dla mnie prowadzi.
http://gabrysmilkowski.blogspot.com/2012/12/list-do-sw-mikoaja.html
Kochany święty Mikołaju, najchętniej obdarowałbym wszystkie dzieci ze swojej klasy, za to, że mnie lubią, szanują i chcą mi pomagać, ale wiem, że nie mogę Cie o to prosić, dlatego proszę Cię żebyś obdarował Dawida za to, że z takim zapałem rysował list do Ciebie ode mnie. Nie ma znaczenia, jaki zestaw mu podarujesz, takie nieoczekiwane prezenty zawsze sprawiają radość. 
Czy mógłbyś tyle dla mnie zrobić? 
Gabryś Miłkowski"

Bardzo chciałam podarować coś Dawidowi, tak ze zwykłej wdzięczności. Wiem, że bardzo mu zależało, żeby jego rysunek nam się spodobał. 
W życiu nic nie wygrałam, więc tym razem też nie oczekiwałam cudu. Kiedy więc dziś spojrzałam na wyniki konkursu, wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia... WYGRALIŚMY!!!
Ma nadzieję, że Dawid też się ucieszy, nie mniej niż my z jego rysunku.

Link do wyników konkursuKartolandia

czwartek, 6 grudnia 2012

to już jutro!!!

projekt plakatu - Jerzy Rosołowki

Piątek godzina 19.00 - zaczynamy :)

Dżem - godzina 20:30 - piątek, sobota

Zapraszamy!!!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

List do św. Mikołaja

Nawet nie zdążyłam pomyśleć o tym, że Mikołajki tuż-tuż. Nie napisaliśmy listu do Świętego Mikołaja, bo o co go poprosić, przecież naszego rodzinnego marzenia nie spełni... I niby dokąd wysłać ten list - do Laponii, Finlandii a może do Roberta i jego portfela?

Zdjęcie wykonane w 2010 roku
Co roku o tej porze opowiadam Gabrysiowi o świętym najbardziej lubianym przez dzieci, o prezentach, które można wszędzie znaleźć i o tym, jak bardzo dzieci oczekują takiego gościa. Opowiadam mu też o tym, że Mikołaj przychodzi do wszystkich dzieci grzecznych i tych mniej grzecznych, i że on sam na pewno zasłużył na jego odwiedziny - w to chyba nikt nie wątpi. Tego, że Gabryś był grzeczny, i że Mikołaj do niego przyjdzie, są pewne dzieci z Gabrysiowej klasy, które pomyślały o swoim koledze. Na jednym ze spacerowych spotkań przedyskutowały z panią Anią kwestię samego listu do świętego, jak również marzeń Gabrysia. Pani nauczycielka stwierdziła, że musi porozmawiać ze mną o tym, co Gabryś chciałby dostać od Mikołaja. I nie mogła zapomnieć tego zrobić, bo dzieci zawsze pamiętają. Zaraz po spacerze zdała mi całą relację z debaty i wtedy szczęka mi opadła - raz dlatego, że to dzieci muszą mi przypominać, że tak ważny dzień się zbliża, a dwa - czym ten brodaty dziadek mógłby obdarować mojego synka. Myślałam, że dzieci chcą o tym wiedzieć tak po prostu z ciekawości, tymczasem okazało się, że nie - dzieci stwierdziły, że muszą pomóc Biniaszkowi w skontaktowaniu się z Mikołajem i to one w jego imieniu napiszą, a dokładnie przeleją życzenie Gabrysia na papier. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w piątek pani Ania przyniosła nam rysunek wykonany przez Dawida. 

wykonał Dawid, 6 lat

Patrzcie i podziwiajcie!
I oczywiście zgadujcie - cóż to za cudo?

poniedziałek, 26 listopada 2012

Pionizator

Będziemy mieli nowy pionizator. W końcu!
Od początku roku poszukujemy modelu właściwego dla Gabrysia. To dość trudne zadanie, ponieważ Gabryś powinien mieć pionizator aktywny - taki, który wymagałby od niego samokontroli, ale również pracy nad własnym ciałem. Cwaniak zbyt szybko wyłapuje, że nawet stojąc w pionizatorze można iść na skróty... czyli po prostu ściemniać - Gabryś zawsze znajdzie sposób na to, by odciążyć nogi, które w danym momencie powinny stać. Wiedziałam, czego oczekuję od nowego sprzętu, tylko ciężko było trafić na odpowiedni. Pomocy szukaliśmy przede wszystkim u rehabilitantów, którzy znają możliwości fizyczne Binia. Każdy jednak sugerował co innego, więc decyzja była bardzo trudna. Na turnusie w Amicusie widziałam, jak Binio ćwiczył w "pająku" - na początku trochę pojęczał, ale potem ze staniem radził sobie znakomicie. Niestety z pająka możemy korzystać tylko w trakcie turnusów w specjalistycznych ośrodkach, bo zainstalowanie tego typu pionizatora w domu jest raczej niemożliwe.
Ostatnio podejrzeliśmy u Kubusia fajnie wyglądający sprzęt. Napisałam do jego mamy i okazało się, że pionizator nie tylko fajnie wygląda, ale jest bardzo praktyczny. Rodzice Kubusia są bardzo zadowoleni, on sam zresztą również. Po zapoznaniu się z informacjami dostępnymi na stronie internetowej dystrybutora umówiłam się z handlowcem na spotkanie. Podczas przymiarki Gabryś był średnio zadowolony - cóż, stanie wcale takie proste nie jest...
Pomoc w postawieniu Gabrysia na nogi nie jest jedyną zaletą pionizatora - ma on ich jeszcze co najmniej kilka. Może na przykład służyć jako krzesełko (dobrze wyprofilowane, właściwie trzymające kręgosłup), przy czym ja nie będę potrzebowała pomocy drugiej osoby, żeby postawić lub posadzić w nim Gabrysia. To spore udogodnienie, bo w przypadku naszych wcześniejszych sprzętów niestety było tak, że musiałam czekać na pomoc, czyli dotąd, aż Robert wróci z pracy, a wtedy Gabryś najchętniej szedłby spać. Pionizator rośnie razem z dzieckiem, więc przez kilka najbliższych lat problem z wymianą mamy z głowy. Najbardziej jednak ucieszyło mnie to, że pionizator może być wykorzystywany leczniczo i profilaktycznie w leczeniu wad postawy, dlatego głęboko wierzę, że wreszcie znaleźliśmy sposób na Biniową skoliozę.
Pozostało nam jeszcze pozałatwiać kwestie finansowe - takie cuda kosztują niestety fortunę, ale z pomocą NFZ i WPCR powinniśmy wyrobić się w limicie. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na rozpatrzenie wniosków do nowego roku...

niedziela, 25 listopada 2012

dzieci, szkoła i anioły

Szkoła i domowe zajęcia indywidualne na stałe wplotły się w codzienny grafik Gabrysiowych terapii. Lubię patrzeć na Gabrysia, kiedy oczekuje przyjścia swojej nauczycielki. Ma wtedy takie roześmiane oczy, jakby zastanawiał się co dziś będą robić, jakie piosenki pani Ania mu zaśpiewa, a może pójdą na spacer, a może do szkoły? 
Do szkoły jeszcze nie, ale do dzieci owszem.
Kiedy pani Ania przekracza próg naszego mieszkania, a jej oczy błyszczą nie mniej niż Gabrysiowe, wtedy wiem, że ma plan... Dziecko idzie na dwór. A sam zainteresowany spogląda na mnie spod rzęs, sprawdzając, czy już stoję obok z kurtką. Gabryś i pani Ania albo rozumieją się bez słów, albo umawiają się kiedy, nie słyszę... Szybko ubieram Gabrysia i ONI szczęśliwi wychodzą, a ja mam chwilę dla siebie :) Otwieram wszystkie możliwe okna, odkurzam wszystkie kąty, do których nie dotarłam przed pojawieniem się nauczycielki oraz wykonuję wszystkie inne czynności należące do "domowego managera". Kiedy wydaje mi się, że skończyłam, słyszę dzwonek domofonu - wrócili. A miałam właśnie usiąść i odpocząć...
Przede mną jednak same atrakcje - Biniaszek z ogromnym entuzjazmem opowiada o spacerze i o tym, co się wydarzyło. Nawet jeśli nie chce gadać ze mną, to z panią Anią debatuje jeszcze dobre 15 minut - pewnie opowiada: "a Kazik pocałował mnie w rękę, pewnie z wrażenia, a Julia obiecała, że coś mi narysuje, a inny chłopczyk masował mi policzki, żeby mi nie zmarzły" itd. Nauczycielka oczywiście tłumaczy mi wszystko z Gabrysiowego na polski i stąd wiem, co ciekawego moje dziecko robiło na dworze. Binio przynosi tyle wrażeń z każdego spaceru, że zawsze ma o czym opowiadać. Tym bardziej, że ostatnio wraz z panią Anią coraz częściej odwiedza dzieci ze swojej klasy na przyszkolnym placu zabaw. Dzieci polubiły te niezaplanowane odwiedziny, bo zawsze pytają panią Anię, kiedy znów Gabryś przyjdzie. W czasie spotkania wszystkie muszą przywitać się z Gabrysiem, ale nie dlatego, że muszą to zrobić - chcą. Nawet jeśli nie podadzą Biniowi ręki, to chociaż ją głaszczą. Są zainteresowane każdym ruchem, każdym dźwiękiem, jaki Binio z siebie wydaje i cieszy je to, że Gabryś z nimi rozmawia. Zbierają i przynoszą mu listki, nasionka i wszystko, co można znaleźć na placu zabaw (wiem, bo sprzątam wózek). Ostatnio wymyśliły, że odciążą panią Anię i będą wozić Gabrysia - wygląda to cudnie: czwórka z tyłu i reszta po bokach i z przodu, żeby Gabryś nie wypadł z wózka. I oczywiście zawsze zapraszają Gabrysia na lekcje. Za pierwszym razem męczyły nauczycielkę, żeby poprosiła mnie o zgodę na uczestnictwo mojego synka w lekcjach, następnym razem już nie pytały, a przypominały: "przecież miała pani zapytać mamę Gabrysia".
z takim uśmiechem wracam do mamy
Kiedy oglądam zdjęcia wykonane przez panią Anię, w uszach słyszę radosny dziecięcy szczebiot. Cieszę się, że Gabryś trafił na panią Anię i na tę klasę. Wiem, że ich przyjazne nastawienie do Gabrysia to praca nie tylko pani Ani, ale również rodziców, za co im wszystkim bardzo dziękuję.






Dzieciaki przygotowały nam jeszcze jedną niespodziankę. To Anioły, a właściwie aniołki. Piękne, malowane przez dzieci na drewnie (za deseczki dziękujemy tacie Julki). No, może z maleńką pomocą pani Ani, ale tak naprawdę to dziecięca wyobraźnia przelana na deseczki. Aniołki zostały przygotowane na szczytny cel - kiermasz świąteczny dla Gabrysia. DZIĘKUJEMY!
O kiermaszu - kiedy i gdzie się odbędzie - będę informować, na pewno jeszcze przed Świętami.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Magia Dżemu

Pisałam już o tym, jak wiele dla mnie znaczą zespół Dżem i "dżemowanie". Jeśli ktoś nie czytał, polecam zajrzeć tutaj. Dziś opowiadałam Gabrysiowi o tym, jak na sobotnim koncercie w Toruniu muzycy tego zespołu znów zaczarowali mnie magią swojej muzyki, ale również o bardzo ważnym wydarzeniu związanym z Dżemem i z nim samym, które odbędzie się za trzy tygodnie.
Toruń nocą - zrobione w czasie naszego spacerku na dworzec
Zacznę jednak od początku. Ponad dwa miesiące temu, po koncercie Dżemu w Zgierzu, Leszek - manager zespołu - zaproponował mi zorganizowanie zbiórki na rehabilitację Gabrysia w czasie obu Dżemowych koncertów w warszawskiej Stodole w grudniu tego roku. Możecie sobie wyobrazić moją reakcję... Mój ukochany Dżem i zbiórka dla mojego ukochanego Gabrysia, to ogromna radość, ale także wyróżnienie i zaszczyt. Dodatkowo Leszek obiecał mi swoje wsparcie w trakcie załatwiania wszelkich spraw związanych ze zbiórką. Dzwoniłam do niego z każdą pierdołą... i udało się! W zeszły piątek wraz Asią i Gabrysiem złożyliśmy wszystkie potrzebne dokumenty w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą", której podopiecznym jest Gabryś, łącznie z dokumentami wszystkich wolontariuszy - a tych zebrało się aż dziesięcioro. W sobotę razem z Asią pojechałyśmy na Dżemowy koncert do Torunia, chciałyśmy poustalać z Leszkiem wszystkie szczegóły zbliżającej się imprezy (apel, cegiełki, przebieg imprezy itd.), a przy okazji podelektować się muzyką Dżemu i pięknem miasta, do którego zawitałyśmy. Wszystko ustalone, przed nami bardzo intensywne trzy tygodnie, choć mam nadzieję, że uda się załatwić wszystko w ciągu najbliższych dwóch, a w tym ostatnim spokojnie czekać...
Pierwszy raz piszę o tym oficjalnie, ale trudno było mi to wszystko utrzymać w tajemnicy - tak, żeby nie zapeszyć. Jestem straszną gadułą i wytrzymanie dwóch miesięcy bez napisania o takim wydarzeniu na Biniowym blogu było ogromnym wyrzeczeniem z mojej strony... Udało mi się jednak powstrzymać przede wszystkim dlatego, że bałam się, że utkniemy na załatwianiu jakiegoś papierka, że nie znajdę chętnych do chodzenia z puszką i że, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, coś po prostu pójdzie nie tak.


Dla nas to niesamowite wydarzenie. Będzie nam ogromnie miło, jeśli zechcecie razem z nami w nim uczestniczyć. Nawet jeśli nie jesteście fanami bluesa, przyjdźcie - dla nas, dla Biniaszka. Będzie nam bardzo miło spotkać każdą przyjazną duszę.
Przypominam i zapraszam: 7-8 grudnia 2012 roku - Klub Stodoła w Warszawie.

sobota, 17 listopada 2012

Ognisko

Ostatni prawdziwie jesienny weekend spędziliśmy na Podlasiu - w Siemiatyczach. Minęły już ponad dwa miesiące od naszych ostatnich odwiedzin u rodziców, a Biniaszkowych dziadków, którzy coraz częściej dopominali się przywiezienia im ich wnusia, dlatego podjęliśmy decyzję o krótkiej weekendowej wycieczce. W telewizji zapowiadali piękną słoneczną pogodę, dlatego moja siostra Marta przygotowała Gabrysiowi niespodziankę. Wszyscy o tym wiedzieli, tylko Gabrysiowi nic nie mówiłam - niespodzianka to w końcu niespodzianka.
Naszą wizytę rozpoczęliśmy od spaceru naszą ulubioną trasą za miastem. Było pięknie - kolorowe liście mieniły się w promieniach słońca, od czasu do czasu szeleszcząc nam nad głowami. Bystrzejsze od mojego mężowskie oko wypatrzyło w lesie kilka prawdziwków, którymi las pachniał niesamowicie. I jeszcze te liliowe wrzosy (zdjęć z lasu nie będzie, bo zapomniałam zabrać na spacer aparat)...

Potem nasze kroki skierowaliśmy do nowego domu cioci (Marta i jej rodzina są w trakcie przeprowadzki), po drodze zaglądając do pierogarni na bardzo lubiane przez Binia pierogi (Binio rzadko cokolwiek lubi, jeśli chodzi o jedzenie...), z pysznym farszem, dodam.
Kiedy dotarliśmy do cioci, nasz rodzinny ogniomistrz - "Maleńka" - kończyła rozpalać ognisko, które było właśnie tą specjalnie przygotowaną dla Gabrysia niespodzianką. Binio często uczestniczy w spotkaniach rodzinnych, nie tylko tych przy ognisku czy grillu, ale to zostało przygotowane specjalnie dla niego. Ciocia, usłyszawszy o Biniaszkowych poczynaniach, o jego stale rosnącym zainteresowaniu światem i wszelkimi innymi nowościami, stwierdziła, że czas najwyższy nauczyć go czegoś nowego, czegoś, dzięki czemu zawsze z radością będzie do niej wracał. Gabryś piekł kiełbaski z moją pomocą. Kij był bardzo ciężki, ale i tak sprawiło mu to ogromną radość. Szkoda, że nie chciał zjeść przygotowanego przez siebie posiłku...
Z wrażenia zasnął w swoim wózku, mimowolnie dogrzewając się ciepłem ognia. Był z nami do późnego wieczora. Ponieważ październikowe noce są już dość zimne, opiekę nad Gabrysiem przejęła Paula - moja siostrzenica. Dzieci mojej siostry (ma jeszcze synka - Matiego) zawsze fantastycznie zajmowały się moim synkiem. Zawsze mogę zostawić go pod ich opieką i wiem, że jest bezpieczny. Pewnie wiele by dały, żeby mógł się z nimi tak zwyczajnie pobawić, ale skoro nie może, to oni zabawiają go sami różnymi zabawkami, czytają mu bajki, śpiewają piosenki - robią wszystko, żeby młodszy kuzyn był z nimi szczęśliwy. Tamtego wieczora Gabrysia zainteresowało coś, z czym chyba nigdy wcześniej się nie spotkał. Po tym, jak dzieci zabrały go do domu, usłyszałam, że Gabryś pokrzykiwał radośnie, co jakiś czas wydając z siebie donośne "aaaaa”, po czym rechotał jak żaba. Musiałam iść i sprawdzić, co go tak bawi i okazało się, że bardzo mu się spodobał jego głos niesiony echem po pustych - nie umeblowanych jeszcze - pokojach.
Gabryś był wyraźnie zadowolony z naszej wizyty u Marty - możliwość spędzenia całego dnia na zewnątrz z wielkim domem na wyciągnięcie ręki to dla niego luksus, dlatego od razu poinformowaliśmy Martę, że wiosną podrzucimy jej nasze dziecko na weekend, a sami udamy się na jakąś wycieczkę 
Jestem ciekawa, kto wtedy byłby bardziej smutny?

wtorek, 13 listopada 2012

O iskierkach w oczach...

Gabryś szybko zapomniał o wydarzeniach z poprzedniego tygodnia. Poprawiająca się z dnia na dzień pogoda pozwoliła wyciszyć się napadom. Wciąż jednak miałam obawy, czy poniedziałkowe przeżycia nie wpłyną źle na Gabrysia - przede wszystkim, czy nie pogorszy się mu się napadowo, czy nie będzie zmęczony, ospały, czy będzie miał chęć ćwiczyć? Dlatego, przezornie, postanowiłam odwołać wszystkie pozadomowe zajęcia. W takich sytuacjach warto "wrzucić na luz" i zwolnić nieco tempo terapii.
łyżki powyrzucane, to teraz kisiel będę jeść rączkami :)
Okazało się, że trochę spanikowałam, bo Gabryś bardzo dzielnie pracował przez cały tydzień z panią Anią, łobuzujuąc przy tym na całego. Żartobliwie robił na złość pani Ani, a kiedy po niedzieli wróciliśmy na pozostałe terapie, dokazywał wszystkim terapeutkom. Śmiał się przy tym pod nosem ze swoim szelmowskim uśmiechem na ustach. Codziennie próbował udowodnić pani Ani, że to on tutaj rządzi - w sumie zajęcia odbywają się w jego azylu. Kiedy miał pokazać stopę, pokazywał kolano i na odwrót, a gdy dotarło do niego, że nie ma odwrotu od polecenia, z płaczliwym (oczywiście udawanym) "yyy" pokazywał oczekiwane miejsce. Dokładnie tak samo było z jedzeniem - kiedy miał zanieść łyżeczkę do buzi, robił wszystko, aby zawartość spadła z łyżki. Wyczekiwał chwili nieuwagi z naszej strony i wtedy cała łyżka (z jedzeniem, oczywiście) spadała na dywan - radości nie było końca.
ja byłem niegrzeczny??? niemożliwe...
W Elfie na zajęciach też nie próżnował, na zajęciach logopedycznych w trakcie masażu twarzy rozpraszał ciocię Gabrysię swoim czarodziejskim uśmiechem i myślanymi oczami, szczególnie gdy ta miała miała masować te partie twarzy, których masowania Gabryś nie lubi. Cwaniaczek doskonale wie, co robić, żeby ciocie ustąpiły... A ja tak bardzo obawiałam się, że mój synek może czuć się gorzej!
Pewnego dnia pani Ania stwierdziła, że Gabryś ma iskierki w oczach, takie na maksa łobuzerskie światełka po, których już na początku zajęć można określić, jak danego dnia będzie wyglądała współpraca.

W ostatni czwartek byliśmy w szpitalu. Zdjęliśmy szwy, trwało to dosłownie 5 minut -- Gabryś nawet nie zdążył pojęczeć. A przy okazji poszczęściło mu się, bo zyskał nową ciocię, moją "dżemową siostrę" Asię, która poszła tam z nami, by w razie potrzeby pomóc, choć przede wszystkim chyba po to, żeby podtrzymać mnie na duchu (w takich sytuacjach stres mnie przerasta), a Gabrysia potrzymać za rączkę. Asia, dziękuję!

środa, 7 listopada 2012

Deszczowa jesień...słoneczne wspomnienia


Wróciła jesień. Śnieg stopniał szybciej niż się pojawił, a temperatura zdecydowanie powędrowała w górę. Słupek rtęci na naszym domowym termometrze od kilku dni codziennie pokazuje zbliżoną temperaturę, a co za tym idzie napady Gabrysia się wyciszyły - został tylko jeden poranny, który od roku jest padaczkowym standardem w naszym życiu. Na dworze znów robi się słonecznie, a drzewa swoimi kolorami "wołają" na spacer. Na naszym balkonie owocuje truskawka... (wybrała sobie znakomitą porę). A my? My staramy się nacieszyć ostatnimi, choć deszczowymi, to jednak ciepłymi spacerami. Po spacerowym weekendzie postanowiłam powspominać ostatnie październikowe, ciepłe i słoneczne dni.
Wybierając się na wycieczkę do zoo poza odwiedzeniem zwierząt mieliśmy w planie krótki odpoczynek na placu zabaw, który mieści się na terenie zoo. Jest on bardzo nowoczesny i dostosowany również do starszych dzieci. Huśtawki, zjeżdżalnie i inne urządzenia ustawione są w zasięgu moich rąk, a dodatkowym atutem tego placu zabaw jest "bezpieczne podłoże", które chroni dzieci przed poważnymi urazami na skutek upadku. Chodząc po tej nawierzchni ma się wrażenie lekkiego zapadania się, tak jak wtedy, gdy się chodzi po gąbce. Przed wizytą na placu zabaw oczywiście znaleźliśmy czas na gofra, którego w większej części zjadły kaczki kroczące za nami gęsiego od chwili dokonania zakupu - później już tylko były huśtawki. Binio był bardzo szczęśliwy, ale chwilami również lekko przerażony. Na koniec zabaw Pan obsługujący kolejkę zafundował na przejazd. "Nam", ponieważ musiałam wskoczyć do takiego maleńkiego wagonika razem z Gabrysiem. Kolejka zrobiła kilka rundek po torze, zaczynając każde nowe okrążenie od wydania charakterystycznego dźwięku, który doprowadzał Gabrysia do śmiechu. Biniowi podobały się również odgłosy zwierząt, które sami włączaliśmy w naszym wagoniku.
Bardzo dziękujemy Panu który zaprosił nas na przejażdżkę pociągiem. To bardzo miły gest skierowany do Gabrysia.

Teraz, w ten deszczowy czas, często pokazuję Gabrysiowi zdjęcia zwierząt spotkanych w zoo, włączając mu przy tym ich odgłosy i przypominając naszą wyprawę. Dodatkowo prawie codziennie odbywamy wirtualną wycieczkę po warszawskim zoo - oczywiście najwięcej czasu spędzamy w ptaszarni. Gabryś, przytulony do mnie, zadziornie podnosi głowę, jakby chciał zapytać - kiedy mnie tam znów zabierzesz?
Czy Gabrysiowi podobało się? Chyba nie trzeba pytać. 

czwartek, 1 listopada 2012

refleksje - nie tylko z dziś

Dla tych, których z nami nie ma...
(*) (*) (*)



... i dla nas, 
czasem warto otworzyć oczy...
i popatrzeć na świat inaczej,
i cieszyć każdą chwilą swojego życia....

wtorek, 30 października 2012

Zimie w październiku mówimy NIE

Pisałam już, że nie cierpię zimy?
Zima jest piękna, ale tej jesieni pojawiła się zdecydowanie za wcześnie - przynajmniej o jakiś miesiąc. Zima w październiku, kto to widział... Dookoła tak ciepło i kolorowo, tyle planów na jesienne spacery, na odwiedzanie miejsc, które kuszą swą atrakcyjnością szczególnie jesienią. A tu wstajesz rano i śnieg leży... Jakieś dziecko pocieszy się przez chwilę świeżo ulepionym bałwanem, który zniknie, gdy tylko słonko mocniej przygrzeje, śnieg szybko zamieni się w błoto i z pewnością nie będzie już taki biały - tyle z tego radości.
W tym roku zima przyciągnęła do nas ostatnio rzadziej spotykaną przyjaciółkę - padaczkę. Dla nas takie nieoczekiwane pojawienie się zimy to również nieoczekiwane pojawienie się napadów... Niestety skoki temperatur są dla Gabrysia bardzo niebezpieczne. Czy nie mogłoby być tak, żeby temperatura zmniejszała się każdego dnia o 2 stopnie, a nie z dnia na dzień spadała o 15 i to od razu poniżej zera? Tym bardziej, co mnie najbardziej denerwuje, że śnieg poleży kilka dni i znów wróci ciepło... 
Padaczkowcy często są meteopatami, a Gabryś niestety nie jest wyjątkiem. Każdy skok lub spadek temperatury jest odnotowany w ilości napadów. Zastanawiam się tylko, ile razy w tym roku zima będzie przychodzić? Bo ilekroć ochłoniemy i napady ustaną, znów zapowiadana jest zmiana pogody...
Wczoraj padaczka, która u nas rozbujała się po ostatnim weekendzie, osiągnęła szczyt swoich możliwości. Napad pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie - Gabryś był wypoczęty, wyspany i w świetnym humorze. Właśnie sadzaliśmy go do stolika, miał trenować jedzenie łyżką. Zanim dosunęliśmy stolik, przyszedł napad... Bardzo spięło ciało Gabrysia i machnęło nim całym do przodu, w rezultacie czego Binio stuknął bokiem głowy o kant stolika.
Chyba nawet mocno tego nie odczuł, bo nie płakał - zresztą napady padaczkowe to przecież utrata świadomości. Kiedy już leżał, na jego włosach pojawiła się stróżka krwi. "O kurczę", pomyślałam i szybko zaczęłam przeglądać jego głowę - no tak, rozcięta. Ogromny guz chyba dodatkowo powiększał ranę. "Chyba trzeba do lekarza, ale może nie trzeba będzie szyć?" Nie panikowałam, ale żal mi było Gabrysia, że znów będzie narażony na jakieś "atrakcje". Kiedy Robert wrócił z pracy, poszliśmy najpierw do przychodni - tam bardzo lubiana przez nas pani pielęgniarka z recepcji momentalnie załatwiła nam wizytę u lekarza. Pani pielęgniarka zawsze jest dla nas bardzo miła i pomocna, a kiedy coś niedobrego się dzieje, biega przy nas prawie "na sygnale". Jestem bardzo wdzięczna za jej wyrozumiałość i serducho. Po opatrzeniu rany Gabrysia przez lekarza okazało się, niestety, że trzeba będzie szyć, więc od razu pojechaliśmy do pobliskiego szpitala. Szczerze mówiąc, już w autobusie chciało mi się wyć - znowu coś złego, czy my naprawdę nie możemy przeżyć w spokoju jednego miesiąca? Na Gabrysia i tak już dużo spadło...
W szpitalu zostaliśmy bardzo szybko "załatwieni", pan doktor obejrzał ranę i zabrał nas na salę zabiegową. Wszystko, czyli przemycie rany, wygolenie miejsca wokół niej, znieczulenie Gabrysia i samo zszycie zajęło lekarzowi maksymalnie 10 minut. Gabryś był jak zawsze bardzo dzielny, chwilkę popłakał, ale chyba bardziej z przerażenia niż z bólu, bo został wyrwany ze snu - raptem wokół niego pojawił się tłum i jeszcze ktoś coś robił z jego głową. Pan doktor założył mu 4 szwy i pozwolił wracać do domu. Na korytarzu Biniaszek pożalił się jeszcze tatusiowi, pewnie dlatego, że go trzymał, ale tatuś wykonywał tylko polecenia lekarza.
Kiedy wróciliśmy do domu, usiadłam i popatrzyłam na mały biały stolik, a w myślach cały czas wracał mi moment, w którym Gabryś uderza o niego głową, i ten trzask... Miałam żal do siebie, że nie zdążyłam go złapać, choć jestem świadoma, że im bardziej Gabryś będzie się usprawniał, tym większe prawdopodobieństwo takich zdarzeń w naszym życiu. Jednak to moje mamusine prawo, popłakać gdzieś w kącie, gdy własnemu dziecku dzieje się coś złego.

Zimie o tej porze roku mówię stanowcze nie, a jeśli KTOŚ tam na górze mnie słucha, to proszę - niech pogoda i pory roku zmieniają się sukcesywnie - będzie nam dużo łatwiej.

piątek, 26 października 2012

Zajęcia w zoo

Pod koniec września pisałam, że planujemy wycieczkę do zoo, niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany. Binio zachorował, a siedząc w domu całkowicie zapomnieliśmy o planowanym wyjściu. W ubiegły poniedziałek pani Ania przyszła na zajęcia i z wielkim uśmiechem poinformowała mnie, że zabiera Gabrysia na spacer. Stwierdziła, że pogoda jest tak piękna, że trzeba to wykorzystać. I poszli, a ja zostałam sama w domu. "Super, mam chwilę dla siebie" - pomyślałam, jednak po chwili doszłam do wniosku, że nudno jest przecież zostawać tak samemu. Szukając sobie zajęcia wyszłam na balkon. Słońce tak cudownie przygrzewało, wiatr podrzucił nam nową dostawę liści. Kiedy je zbierałam, przypomniały mi się nasze wrześniowe plany. "Już wiem, musimy wykorzystać tą piękną jesienną pogodę, w tym tygodniu musimy się wreszcie wybrać do zoo" - pomyślałam. Z niecierpliwością czekałam, aż mój mały włócz wraz z panią Anią wróci do domu. Kiedy przyszli, przedstawiłam im mój pomysł. Pani Ania stwierdziła, że jeśli tylko pogoda się utrzyma, to w czwartek idziemy. Dla Binia każda wycieczka to ogromna atrakcja, a patrząc na jego coraz bardziej zainteresowane otoczeniem oczęta wiedziałam, że będzie zachwycony.

Zawsze, ilekroć wybieramy się do ogrodu zoologicznego czytamy z Robertem Gabrysiowi wszystkie książki o zwierzątkach jakie mamy w domu, włączamy odgłosy zwierząt i opowiadamy mu o charakterystycznych dla różnych gatunków zwierząt cechach. Tym razem postanowiłam tego nie robić, ponieważ nie miałam 100% pewności, że nasza wycieczka dojdzie do skutku. W czwartek jednak słońce od samego rana zaglądało do naszego mieszkania przez okna. Świadoma tego, że nasz plan raczej wypali, powoli przygotowywałam nas do wyjścia, choć czekałam jeszcze na wiadomość od pani Ani. Około południa dostałam od niej sms-a, w którym napisała mi, że wycieczka jest aktualna. Wtedy poinformowałam Bisia, że musimy szybko się ubrać i zjeść bo jedziemy do zoo. Na jego twarzy zagościł ogromny uśmiech – mój synek wyjątkowo chętnie pomagał mi przy ubieraniu się, ale również starał się szybko zjeść mini obiadek. Wiedział, że pani Ania nie powinna na nas czekać. 

W autobusie wcale nie był już taki szczęśliwy. Co przystanek złościł się i wiercił, jakby chciał już wysiąść. Ale powodem takiego zachowania było tak naprawdę to, że Binio wymyślił sobie drzemkę i oczekiwał bardziej przyjemnych warunków ku temu. Kiedy wysiedliśmy z autobusu, zasnął. Dzień był bardzo piękny i słoneczny, sprzyjał wędrówkom po parkowych alejkach. Po 10 minutach od wyjścia z autobusu dotarliśmy do bram ogrodu zoologicznego, jednak mały śpioch nawet nie myślał żeby otworzyć oczy... Gabryś czasem w ciągu dnia potrzebuje drzemki, ale w trakcie tej wycieczki zapadł w bardzo twardy sen.
Zastanawiałyśmy się z panią Anią, w jakiej kolejności powinniśmy rozpocząć zwiedzanie ogrodu. Pamiętając nasze wcześniejsze wycieczki do zoo, zaproponowałam, abyśmy rozpoczęli od ptaków - nigdy nie zapomnę miny Gabrysia, kiedy przy okazji ostatniej wizyty w zoo przechadzaliśmy się pomiędzy klatkami z papugami – oczy Gabrysia same się śmiały, a jego buzia była tak roześmiana, jakby chciał tym ptakom coś odpowiedzieć. Tym razem jednak rozgadane papugi nic nie pomogły, Biniaszkowe powieki nawet nie drgnęły, kiedy tamtędy przechodziliśmy... Po chwili odwiedziliśmy małpy, goryle i szympansy. Przy tych ostatnich pani Ania podjęła próbę obudzenia Gabrysia, jednak on w dalszym ciągu nie zamierzał się obudzić. Może wiedział, że szympans nas zignorował i nie pojawił się nawet na wybiegu. 
Następnie skierowaliśmy się do słoni. Mieliśmy szczęście, bo cztery radośnie bawiły się na wybiegu. Pan słoń wabiący się Leon wyraźnie rządził całym stadem i narzucał słonicom zabawę. Radośnie wymachując trąbą zaczepiał słonice, głośno przy tym porykując. Jednak i ten głośny ryk nie zbudził Binia, ale obserwując figle Leona stwierdziłam, że to dobrze, że on nadal śpi, bo niektóre z nich ewidentnie nadawały się do oglądania tylko przez dorosłych.
Nosorożec nas zlekceważył i poszedł na drugi koniec swojego wybiegu, może to był czas karmienia? Jednak zanim sobie poszedł wydał z siebie dość dziwne dźwięki, czym udało mu się zbudzić Gabrysia. Wtedy rozpoczęło się prawdziwe zwiedzanie ogrodu. Gabryś z dość dużym zainteresowaniem słuchał opowieści pani Ani, ale też patrzył w kierunku pokazywanych zwierząt. I tak odwiedziliśmy jeszcze wylegujące się w słońcu kangury, lamy, małe kotki i duże kocurki. Gabryś ciekawie spoglądał na czarna panterę, a także na lwy i tygrysy, które rozłożyły się wygodnie na skałkach, korzystając z uroków słońca.

Po kotach przyszedł czas na żyrafy - trzy duże i jedna mała dumnie przechadzały się po wybiegu. Mała żyrafa zademonstrowała nam, jak się je, kiedy w pobliżu nie ma drzew, do liści których żyrafy wyciągają szyje. Z tablic umieszczonych przy ich wybiegu dowiedzieliśmy się, że nasilenie koloru ich skóry jest zależne nie tylko od pory roku, ale także od samopoczucia zwierzęcia, a ich umaszczenie stanowi kamuflaż, który naśladuje rozproszone światło sawanny. 
Następnie poszliśmy do hipopotamiarnii, gdzie w basenach wraz z rybami radośnie pływały hipki. Cisza tam panująca i szum wody ponownie ukołysały Biniaszka do snu. Zanim jednak usnął, Gabryś zdążył jeszcze z panią Anią obejrzeć pływające rybki, natomiast Pelagia i Hugon pojawiały się raz na wodzie raz pod wodą, że trudno je było uchwycić.


Pożegnaliśmy hipki i poszliśmy dalej. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze żubry, wielbłądy, zebry, osły, zwierzęta domowe i inne zwierzęta. Zatrzymaliśmy się jeszcze raz koło nosorożca, który tym razem od nas nie tylko nie uciekł, a wręcz dumnie przechadzał się, pokazując nam swój cudowny pancerz.
Naszym ostatnim celem była ptaszarnia, w której mieści się nowe miejsce zwane "ptasim azylem". Nigdy wcześniej tam nie dotarliśmy, a szkoda, bo - jak się później okazało - to miejsce wywarło największy wpływ na Gabrysia, wzbudziło w nim największą radość. Zupełnie nie wiadomo dlaczego Gabryś właśnie tam się obudził.  


W ptasim azylu Binio był rozanielony... jego mina była absolutnie bezcenna. Jego roześmiane oczy błąkały się po każdym zakątku miejsca, w którym byliśmy, jakby Gabryś chciał zabrać wszystkie ptaki ze sobą do domu. Kiedy wychodziliśmy z ptasiego azylu, Gabryś z błagalnym spojrzeniem odwracał się do pani Ani, jakby chciał zapytać "czy naprawdę musimy już iść?"






Zupełnie nie wiem, kiedy minęły 4 godziny, bo tyle czasu spędziliśmy w zoo. Wraz z panią Anią ze zdziwieniem spoglądałyśmy na zegarki... Wychodząc z ogrodu zaglądaliśmy jeszcze do mijanych zwierzątek, na chwilę zatrzymaliśmy się przy wydrach, które radośnie nurkowały w wodzie – wydawało się, że nic nie było w stanie zakłócić ich zabawy, jednak Gabryś znalazł na to sposób. Wydając z siebie swoje radosne "yyyaaaaa" doprowadził do tego, że rozbawione wydry zamierały na chwilę, patrząc na nas wytrzeszczonymi oczami.
Zupełnie na koniec zatrzymaliśmy się przy osiołkach. Koniecznie chciałam, żeby Binio zobaczył prawdziwego osiołka, ponieważ jego domowy, pluszowy przyjaciel to właśnie osiołek zwany przez nas "ochołkiem". Osły były bardzo głodne i z chęcią podchodziły do osób stojących przy płotkach. Niestety nie mieliśmy ze sobą nic dla nich, zresztą akceptujemy zasady panujące w zoo - zakaz dokarmiania zwierząt. Gabryś miał przyjemność pogłaskania osiołka, dzięki czemu przekonał się, jaki w dotyku jest prawdziwy osioł.
cdn.