środa, 14 maja 2014

Miras biega

W połowie kwietnia mój kolega Mirek napisał na swoim facebookowym profilu:

"11 maja biegnę półmaraton. Założę się z Wami o 10 zł, że uda mi się to zrobić w czasie poniżej 2 godz. 30 min!!! Jeżeli wygram, Wy wpłacacie 10 zł dla Gabrysia, a jeżeli przegram, ja wpłacam 10 zł za każdego z Was!!! Ktoś chętny na taki gambling??? Napisz "zakładam się" i już. Dla Ciebie to 10 zł, a dla Gabrysia to może być baaaardzo dużo. W grupie siła. A ja potrzebuję motywacji... ".

Szczerze to szczęka mi opadła, półmaraton to jakieś 20 km... zdecydowanie poza moim zasięgiem, chyba że rozłożyłabym ten dystans na kilka dni... Czytałam wpis Mirka wiele razy, w końcu przeczytałam go Biniowi i Robertowi, opowiadałam również o jego pomyśle znajomym – wszyscy byli pod wrażeniem, dla nas to bardzo fajny pomysł i do tego wspaniała inicjatywa, i to na rzecz naszego syna! Odzew znajomych Mirka był bardzo duży, wiele osób dołączyło do zabawy, kibicując Mirkowi, wśród naszych znajomych również znalazło się kilka osób, które dołączyły do akcji. Za pomocą specjalnej aplikacji mogliśmy obserwować przygotowania Mirka do biegu, a on sam przypominał o akcji, pisząc tylko: "Gabryś musi wstać". 

Mieliśmy fajny plan, by w niedzielę pojechać do Białegostoku, by kibicować biegaczom na trasie, a na mecie przywitać Mirka specjalnym Gabrysiowym orderem. Niestety, Gabryś od długiego majowego weekendu choruje na Pizzę Hut i wcale nie boli go brzuch, tylko gardło, dlatego musieliśmy zmienić plany i zostaliśmy w domu. A Mirek pobiegł, miał znakomity czas. Swój pierwszy półmaraton ukończył w 1.50.17. Nie zaprzeczę, jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. I trochę wszedł mi na ambicję... Mirek, gratulacje i ogromne podziękowania, podarowałeś naszemu synkowi cząstkę siebie, swojego zdrowia, swojego czasu i w piękny sposób poruszyłeś wiele serc do wsparcia Gabrysiowej rehabilitacji, bo "Gabryś musi wstać". Dziękujemy!!!

ps. Środki z tej akcji zostaną przeznaczone na wyjazd Gabrysia na turnus letni.

poniedziałek, 5 maja 2014

cuda i cudenka

czyli przedświąteczne dłubanie pani matki i spółki...

Był koniec marca, święta zbliżały się coraz większymi krokami a my wciąż mieliśmy braki "fantowe" na zaplanowane akcje przedświąteczne, poważne braki, bo nie mieliśmy praktycznie nic wielkanocnego. Oczywiście Grześ i Beatka podesłali nam wiele różności, ale dla mnie było za mało świątecznych gadżetów, szczególnie, że mieliśmy zaplanowane dwie akcje, jedną w Błoniu, a drugą pod naszym Kościołem na Gocławiu.
Postanowiłam zrobić męski weekend moim chłopakom, a sama do samochodu zapakowałam wór jajek ze styropianu, szpilki, cekiny, kilkanaście metrów tasiemek i pojechałam na Podlasie. Wszyscy już wiedzieli, że ten weekend jest całkowicie mój, a dokładnie Binia bo te wszystkie jaja to dla niego. Każdy musiał porzucić swoje plany i obowiązki, za to wszyscy zostali zaangażowani do bardzo twórczej i odprężającej pracy i każdy bez dyskusji musiał zrobić choć jedną cekinową pisankę, a nawet trzy.  
Do pracy wzięli się wszyscy, mój tata, mama, siostra z dziećmi, a nawet brat ze swoją dziewczyną, każdy z innym planem i pomysłem na swoje dzieło. I tak w bardzo wesołej atmosferze powstawały pierwsze piękne pisankowe okazy, były urocze i kolorowe. 

W niedzielę wyjeżdżając do domu zabrałam wszystkie gotowe okazy, dosłownie parę nie ozdobionych jajeczek, ale większość zostawiłam, tak im dobrze szło, że aż żal było pozbawiać ich możliwości dalszej pracy, bo dłubanie całkowicie pochłonęło moich bliskich. Pomimo, że każdy z nas miał wiele przedświątecznych obowiązków, nowe jajka powstawały w ekspresowym tempie zarówno w Siemiatyczach jak i u mnie. Każdy z naszych przyjaciół odwiedzających nas w tamtym czasie musiał swoje wycisnąć, każdy dostawał swoje jajeczko do ozdobienia. I tak państwo Baranowscy (Michalina, Basia i Michał) zrobili pierwszą rodzinną pisankę, Monika i Emilka szpilkując wspomogły i przyspieszyły moją pracę, ale też pani Ania w każdej chwili gdy Gabi odmawiał współpracy dzielnie szpilkowała razem ze mną i oczywiście Daga, która jest przy nas od jakiegoś czasu i bardzo, bardzo nas wspiera.   
siemiatyckie pisanki

Na chwilę przed planowaną akcją dowiedzieliśmy się, że kiermasz świąteczny pod naszym kościołem odbędzie się po świętach... Lekko się przeraziłam, bo niby co mieliśmy zrobić z tymi wszystkimi jajkami, a tych w sumie przygotowaliśmy już około 100 sztuk. Wtedy z pomocą przyszli nasi przyjaciele, pierwszą partię do Inowrocławia zabrali Basia z Michałem, kolejną Basia (z Warszawy) i pani Ania zaniosła do Gabrysiowej szkoły, Basia zaniosła jeszcze kilka do pracy i dla jej współpracowników dorabialiśmy parę na zamówienie. Po kiermaszu w Błoniu sporą część wysłałam do Chrzanowa gdzie zakupili je znajomi i przyjaciele mojej kuzynki Basi i cioci Usi.    
i te z centrum ;)


Dziękujemy wszystkim za pomoc w produkcji Gabrysiowych pisanek, wiem, że kręgosłup boli, a o paluchach od wciskania szpilek nawet nie wspominam, dziękuje za Wasze poświecenie dla naszego Biniaszka. Dziękujemy tym, którzy pomogli rozprowadzić Biniowe jajeczka i wszystkim, którzy nabywając nasze jajeczka dołożyli się do Gabrysiowej rehabilitacji. Dzięki tej akcji na Gabrysiowe subkonto w fundacji wpłynęły środki, dzięki którym Gabryś będzie miał zapewnioną rehabilitację na najbliższy miesiąc a nawet dwa.  

ps. w przyszłym roku też na Was liczymy :)))

A na koniec najpiękniejsze i najbardziej wartościowe jajko jakie powstało w tamtym czasie, to pomalowane przez Gabrysia:)))