wtorek, 30 października 2012

Zimie w październiku mówimy NIE

Pisałam już, że nie cierpię zimy?
Zima jest piękna, ale tej jesieni pojawiła się zdecydowanie za wcześnie - przynajmniej o jakiś miesiąc. Zima w październiku, kto to widział... Dookoła tak ciepło i kolorowo, tyle planów na jesienne spacery, na odwiedzanie miejsc, które kuszą swą atrakcyjnością szczególnie jesienią. A tu wstajesz rano i śnieg leży... Jakieś dziecko pocieszy się przez chwilę świeżo ulepionym bałwanem, który zniknie, gdy tylko słonko mocniej przygrzeje, śnieg szybko zamieni się w błoto i z pewnością nie będzie już taki biały - tyle z tego radości.
W tym roku zima przyciągnęła do nas ostatnio rzadziej spotykaną przyjaciółkę - padaczkę. Dla nas takie nieoczekiwane pojawienie się zimy to również nieoczekiwane pojawienie się napadów... Niestety skoki temperatur są dla Gabrysia bardzo niebezpieczne. Czy nie mogłoby być tak, żeby temperatura zmniejszała się każdego dnia o 2 stopnie, a nie z dnia na dzień spadała o 15 i to od razu poniżej zera? Tym bardziej, co mnie najbardziej denerwuje, że śnieg poleży kilka dni i znów wróci ciepło... 
Padaczkowcy często są meteopatami, a Gabryś niestety nie jest wyjątkiem. Każdy skok lub spadek temperatury jest odnotowany w ilości napadów. Zastanawiam się tylko, ile razy w tym roku zima będzie przychodzić? Bo ilekroć ochłoniemy i napady ustaną, znów zapowiadana jest zmiana pogody...
Wczoraj padaczka, która u nas rozbujała się po ostatnim weekendzie, osiągnęła szczyt swoich możliwości. Napad pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie - Gabryś był wypoczęty, wyspany i w świetnym humorze. Właśnie sadzaliśmy go do stolika, miał trenować jedzenie łyżką. Zanim dosunęliśmy stolik, przyszedł napad... Bardzo spięło ciało Gabrysia i machnęło nim całym do przodu, w rezultacie czego Binio stuknął bokiem głowy o kant stolika.
Chyba nawet mocno tego nie odczuł, bo nie płakał - zresztą napady padaczkowe to przecież utrata świadomości. Kiedy już leżał, na jego włosach pojawiła się stróżka krwi. "O kurczę", pomyślałam i szybko zaczęłam przeglądać jego głowę - no tak, rozcięta. Ogromny guz chyba dodatkowo powiększał ranę. "Chyba trzeba do lekarza, ale może nie trzeba będzie szyć?" Nie panikowałam, ale żal mi było Gabrysia, że znów będzie narażony na jakieś "atrakcje". Kiedy Robert wrócił z pracy, poszliśmy najpierw do przychodni - tam bardzo lubiana przez nas pani pielęgniarka z recepcji momentalnie załatwiła nam wizytę u lekarza. Pani pielęgniarka zawsze jest dla nas bardzo miła i pomocna, a kiedy coś niedobrego się dzieje, biega przy nas prawie "na sygnale". Jestem bardzo wdzięczna za jej wyrozumiałość i serducho. Po opatrzeniu rany Gabrysia przez lekarza okazało się, niestety, że trzeba będzie szyć, więc od razu pojechaliśmy do pobliskiego szpitala. Szczerze mówiąc, już w autobusie chciało mi się wyć - znowu coś złego, czy my naprawdę nie możemy przeżyć w spokoju jednego miesiąca? Na Gabrysia i tak już dużo spadło...
W szpitalu zostaliśmy bardzo szybko "załatwieni", pan doktor obejrzał ranę i zabrał nas na salę zabiegową. Wszystko, czyli przemycie rany, wygolenie miejsca wokół niej, znieczulenie Gabrysia i samo zszycie zajęło lekarzowi maksymalnie 10 minut. Gabryś był jak zawsze bardzo dzielny, chwilkę popłakał, ale chyba bardziej z przerażenia niż z bólu, bo został wyrwany ze snu - raptem wokół niego pojawił się tłum i jeszcze ktoś coś robił z jego głową. Pan doktor założył mu 4 szwy i pozwolił wracać do domu. Na korytarzu Biniaszek pożalił się jeszcze tatusiowi, pewnie dlatego, że go trzymał, ale tatuś wykonywał tylko polecenia lekarza.
Kiedy wróciliśmy do domu, usiadłam i popatrzyłam na mały biały stolik, a w myślach cały czas wracał mi moment, w którym Gabryś uderza o niego głową, i ten trzask... Miałam żal do siebie, że nie zdążyłam go złapać, choć jestem świadoma, że im bardziej Gabryś będzie się usprawniał, tym większe prawdopodobieństwo takich zdarzeń w naszym życiu. Jednak to moje mamusine prawo, popłakać gdzieś w kącie, gdy własnemu dziecku dzieje się coś złego.

Zimie o tej porze roku mówię stanowcze nie, a jeśli KTOŚ tam na górze mnie słucha, to proszę - niech pogoda i pory roku zmieniają się sukcesywnie - będzie nam dużo łatwiej.

piątek, 26 października 2012

Zajęcia w zoo

Pod koniec września pisałam, że planujemy wycieczkę do zoo, niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany. Binio zachorował, a siedząc w domu całkowicie zapomnieliśmy o planowanym wyjściu. W ubiegły poniedziałek pani Ania przyszła na zajęcia i z wielkim uśmiechem poinformowała mnie, że zabiera Gabrysia na spacer. Stwierdziła, że pogoda jest tak piękna, że trzeba to wykorzystać. I poszli, a ja zostałam sama w domu. "Super, mam chwilę dla siebie" - pomyślałam, jednak po chwili doszłam do wniosku, że nudno jest przecież zostawać tak samemu. Szukając sobie zajęcia wyszłam na balkon. Słońce tak cudownie przygrzewało, wiatr podrzucił nam nową dostawę liści. Kiedy je zbierałam, przypomniały mi się nasze wrześniowe plany. "Już wiem, musimy wykorzystać tą piękną jesienną pogodę, w tym tygodniu musimy się wreszcie wybrać do zoo" - pomyślałam. Z niecierpliwością czekałam, aż mój mały włócz wraz z panią Anią wróci do domu. Kiedy przyszli, przedstawiłam im mój pomysł. Pani Ania stwierdziła, że jeśli tylko pogoda się utrzyma, to w czwartek idziemy. Dla Binia każda wycieczka to ogromna atrakcja, a patrząc na jego coraz bardziej zainteresowane otoczeniem oczęta wiedziałam, że będzie zachwycony.

Zawsze, ilekroć wybieramy się do ogrodu zoologicznego czytamy z Robertem Gabrysiowi wszystkie książki o zwierzątkach jakie mamy w domu, włączamy odgłosy zwierząt i opowiadamy mu o charakterystycznych dla różnych gatunków zwierząt cechach. Tym razem postanowiłam tego nie robić, ponieważ nie miałam 100% pewności, że nasza wycieczka dojdzie do skutku. W czwartek jednak słońce od samego rana zaglądało do naszego mieszkania przez okna. Świadoma tego, że nasz plan raczej wypali, powoli przygotowywałam nas do wyjścia, choć czekałam jeszcze na wiadomość od pani Ani. Około południa dostałam od niej sms-a, w którym napisała mi, że wycieczka jest aktualna. Wtedy poinformowałam Bisia, że musimy szybko się ubrać i zjeść bo jedziemy do zoo. Na jego twarzy zagościł ogromny uśmiech – mój synek wyjątkowo chętnie pomagał mi przy ubieraniu się, ale również starał się szybko zjeść mini obiadek. Wiedział, że pani Ania nie powinna na nas czekać. 

W autobusie wcale nie był już taki szczęśliwy. Co przystanek złościł się i wiercił, jakby chciał już wysiąść. Ale powodem takiego zachowania było tak naprawdę to, że Binio wymyślił sobie drzemkę i oczekiwał bardziej przyjemnych warunków ku temu. Kiedy wysiedliśmy z autobusu, zasnął. Dzień był bardzo piękny i słoneczny, sprzyjał wędrówkom po parkowych alejkach. Po 10 minutach od wyjścia z autobusu dotarliśmy do bram ogrodu zoologicznego, jednak mały śpioch nawet nie myślał żeby otworzyć oczy... Gabryś czasem w ciągu dnia potrzebuje drzemki, ale w trakcie tej wycieczki zapadł w bardzo twardy sen.
Zastanawiałyśmy się z panią Anią, w jakiej kolejności powinniśmy rozpocząć zwiedzanie ogrodu. Pamiętając nasze wcześniejsze wycieczki do zoo, zaproponowałam, abyśmy rozpoczęli od ptaków - nigdy nie zapomnę miny Gabrysia, kiedy przy okazji ostatniej wizyty w zoo przechadzaliśmy się pomiędzy klatkami z papugami – oczy Gabrysia same się śmiały, a jego buzia była tak roześmiana, jakby chciał tym ptakom coś odpowiedzieć. Tym razem jednak rozgadane papugi nic nie pomogły, Biniaszkowe powieki nawet nie drgnęły, kiedy tamtędy przechodziliśmy... Po chwili odwiedziliśmy małpy, goryle i szympansy. Przy tych ostatnich pani Ania podjęła próbę obudzenia Gabrysia, jednak on w dalszym ciągu nie zamierzał się obudzić. Może wiedział, że szympans nas zignorował i nie pojawił się nawet na wybiegu. 
Następnie skierowaliśmy się do słoni. Mieliśmy szczęście, bo cztery radośnie bawiły się na wybiegu. Pan słoń wabiący się Leon wyraźnie rządził całym stadem i narzucał słonicom zabawę. Radośnie wymachując trąbą zaczepiał słonice, głośno przy tym porykując. Jednak i ten głośny ryk nie zbudził Binia, ale obserwując figle Leona stwierdziłam, że to dobrze, że on nadal śpi, bo niektóre z nich ewidentnie nadawały się do oglądania tylko przez dorosłych.
Nosorożec nas zlekceważył i poszedł na drugi koniec swojego wybiegu, może to był czas karmienia? Jednak zanim sobie poszedł wydał z siebie dość dziwne dźwięki, czym udało mu się zbudzić Gabrysia. Wtedy rozpoczęło się prawdziwe zwiedzanie ogrodu. Gabryś z dość dużym zainteresowaniem słuchał opowieści pani Ani, ale też patrzył w kierunku pokazywanych zwierząt. I tak odwiedziliśmy jeszcze wylegujące się w słońcu kangury, lamy, małe kotki i duże kocurki. Gabryś ciekawie spoglądał na czarna panterę, a także na lwy i tygrysy, które rozłożyły się wygodnie na skałkach, korzystając z uroków słońca.

Po kotach przyszedł czas na żyrafy - trzy duże i jedna mała dumnie przechadzały się po wybiegu. Mała żyrafa zademonstrowała nam, jak się je, kiedy w pobliżu nie ma drzew, do liści których żyrafy wyciągają szyje. Z tablic umieszczonych przy ich wybiegu dowiedzieliśmy się, że nasilenie koloru ich skóry jest zależne nie tylko od pory roku, ale także od samopoczucia zwierzęcia, a ich umaszczenie stanowi kamuflaż, który naśladuje rozproszone światło sawanny. 
Następnie poszliśmy do hipopotamiarnii, gdzie w basenach wraz z rybami radośnie pływały hipki. Cisza tam panująca i szum wody ponownie ukołysały Biniaszka do snu. Zanim jednak usnął, Gabryś zdążył jeszcze z panią Anią obejrzeć pływające rybki, natomiast Pelagia i Hugon pojawiały się raz na wodzie raz pod wodą, że trudno je było uchwycić.


Pożegnaliśmy hipki i poszliśmy dalej. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze żubry, wielbłądy, zebry, osły, zwierzęta domowe i inne zwierzęta. Zatrzymaliśmy się jeszcze raz koło nosorożca, który tym razem od nas nie tylko nie uciekł, a wręcz dumnie przechadzał się, pokazując nam swój cudowny pancerz.
Naszym ostatnim celem była ptaszarnia, w której mieści się nowe miejsce zwane "ptasim azylem". Nigdy wcześniej tam nie dotarliśmy, a szkoda, bo - jak się później okazało - to miejsce wywarło największy wpływ na Gabrysia, wzbudziło w nim największą radość. Zupełnie nie wiadomo dlaczego Gabryś właśnie tam się obudził.  


W ptasim azylu Binio był rozanielony... jego mina była absolutnie bezcenna. Jego roześmiane oczy błąkały się po każdym zakątku miejsca, w którym byliśmy, jakby Gabryś chciał zabrać wszystkie ptaki ze sobą do domu. Kiedy wychodziliśmy z ptasiego azylu, Gabryś z błagalnym spojrzeniem odwracał się do pani Ani, jakby chciał zapytać "czy naprawdę musimy już iść?"






Zupełnie nie wiem, kiedy minęły 4 godziny, bo tyle czasu spędziliśmy w zoo. Wraz z panią Anią ze zdziwieniem spoglądałyśmy na zegarki... Wychodząc z ogrodu zaglądaliśmy jeszcze do mijanych zwierzątek, na chwilę zatrzymaliśmy się przy wydrach, które radośnie nurkowały w wodzie – wydawało się, że nic nie było w stanie zakłócić ich zabawy, jednak Gabryś znalazł na to sposób. Wydając z siebie swoje radosne "yyyaaaaa" doprowadził do tego, że rozbawione wydry zamierały na chwilę, patrząc na nas wytrzeszczonymi oczami.
Zupełnie na koniec zatrzymaliśmy się przy osiołkach. Koniecznie chciałam, żeby Binio zobaczył prawdziwego osiołka, ponieważ jego domowy, pluszowy przyjaciel to właśnie osiołek zwany przez nas "ochołkiem". Osły były bardzo głodne i z chęcią podchodziły do osób stojących przy płotkach. Niestety nie mieliśmy ze sobą nic dla nich, zresztą akceptujemy zasady panujące w zoo - zakaz dokarmiania zwierząt. Gabryś miał przyjemność pogłaskania osiołka, dzięki czemu przekonał się, jaki w dotyku jest prawdziwy osioł.
cdn.

sobota, 20 października 2012

Kolory jesieni

Dawno się nie odzywałam, czas tak jakoś szybko leci. Do stolicy zawitała jesień. Kasztany już dawno opadły z drzew, na chodnikach jest coraz więcej liści w pięknych jesiennych kolorach i choć wszędzie widać jeszcze dużo zieleni, to za plecami czuć powiew jesieni. Poranne mgły, skrobanie zaszronionych szyb w zimniejsze poranki i ten charakterystyczny zapach wyczuwalny w czasie wieczornych spacerów.   Podczas jesiennych przechadzek zawsze wspominam chwile z dzieciństwa, kiedy grabiliśmy liście pod domem, a potem z grupą dzieciaków z pobliskich domów rozpalaliśmy ognisko, w którym piekliśmy ziemniaki. Na wspomnienie tego wszystkiego na twarzy pojawia mi się uśmiech, który jednak po chwili znika, jak tylko pomyślę o tym wszystkim, czego Biniaszek nie ma szansy przeżyć. 
W pojawieniu jesieni nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie przywlokła do nas  wielkiego i wyjątkowo upierdliwego gila... Od ponad tygodnia męczy w naszym domu wszystkich po kolei - w każdy dzień wybiera sobie inną ofiarę... My się gila nie boimy, ale musieliśmy podjąć wszelkie kroki ku temu, by "intruza" pozbyć się jak najszybciej.  Aby uniknąć przyjmowania antybiotyków postanowiliśmy - ja i mój mąż Robert - przetrzymać Gabrysia przez tydzień w domu. Wszystkie domowe zajęcia odbywały się normalnie, te wyjazdowe chwilowo odwołaliśmy. Wiedzieliśmy, że będzie mu smutno i trochę nudno, dlatego postanowiliśmy razem z panią Anią zapewnić Gabrysiowi jak najwięcej atrakcji. I bywało naprawdę wesoło.  
I tak Gabryś mieszał i ugniatał swoje pierwsze ciasto. 
Najłatwiejsze ciasto w świecie...
Mama zawsze podjada jak coś robi, to co ja nie mogę...?
Tyle się naugniatałem , a mama mówi że ciasta nie będzie...
Oczywiście cały czas doszkalaliśmy się w zakresie samodzielnego jedzenia. Skutek był różny... na pewno mama miała dużo prania i sprzątania, ale czego się nie robi dla nowych osiągnięć. 
Kiedy zostawaliśmy sami z Biniaszkiem w domu, często brałam go na ręce - stawaliśmy w oknie, obserwując świat. Opowiadam mu o tym, co widzimy na zewnątrz. O tym, że przyszła jesień, o kolorowych liściach spadających z drzew, ale też o moich wspomnieniach z dzieciństwa, o tym jak biegałam po szeleszczących liściach, próbując nogami porzucać je do góry, jak wracając ze szkoły wraz z innymi dziećmi obsypywaliśmy się tymi liśćmi.
Nie wiem, czy Gabrysia interesuje to, co mu opowiadam, czy on widzi te wszystkie zmiany następujące za oknem... Zresztą zawsze, kiedy mam za dużo czasu wolnego, do głowy przychodzą różne myśli. Aby przybliżyć Gabrysia do jesiennych zmian, tata przyniósł do domu pęk pięknych kolorowych liści. Następnego dnia pani Ania poprosiła mnie o suszarkę - w taki oto sposób Gabryś mógł poczuć się jak na spacerze, "wiaterek" delikatnie poruszał listkami wydobywając z nich cichy szelest.

w taki sposób można jesień można zaprosić do domu :)

Po dokładnym sprawdzeniu listków, Gabryś wraz z panią Anią malował jesień, a dokładnie kolory jesieni - było przede wszystkim złoto, ale z domieszką czerwieni (różu) i szczyptą zieleni. Wszystkie atrakcje sprawiły Gabrysiowi ogromną radość, ale wierzę, że dzięki nim było mu przede wszystkim łatwiej znieść choróbsko.
I sama pani jesień widziana oczami Gabrysia :)       

piątek, 5 października 2012

mój przyjaciel Morales

Na turnusie w Krynicy pierwszego dnia po zajęciach zapukały do nas ciocie logopedki: "Biniaszek jest nam bardzo potrzebny... Czy mogłabyś nam go pożyczyć" - powiedziały. "Co?" - spytałam ze zdziwieniem, myśląc "nie no, dla mnie spoko, będę miała WOLNY WIECZÓR!!!" Wolny wieczór na turnusie to luksus, szczególnie po dwudniowej trasie. Zresztą ciociom się nie odmawia. Rozanielona perspektywą spędzenia wolnego wieczoru nawet nie zapytałam dokąd zabierają mi dziecko... 
Po dwóch godzinach mój pożyczony synek szczęśliwy wrócił do pokoju. Pytałam: "gdzie ty byłeś i co ty robiłeś?", ale chyba zmówił się z ciotkami, bo nie pisnął ani słówka. Dwa dni później ciocie znów przyszły pożyczyć Gabrysia, następnego dnia również i kolejnego też... W końcu moja mamusina ciekawość nie wytrzymała, poszłam sprawdzić, co oni robią tam na górze - może ciocie męczą mi mojego syneczka... Cichutko, na paluszkach, zachodzę na górę, a tam Gabrynio leży rozanielony na materacyku, a ciocie pracują.
Jedna masuje, druga nagrywa, a trzecia komentuje... aż przysiadłam z wrażenia. Mój Binio po całym dniu pracy poszedł do pracy... bez strajku, bez złości, a wręcz z radością. Ciocie wyjaśniły mi, że przygotowują zaliczenie na kurs, który robią z Castillo - Moralesa - metoda Castillo - Moralesa jest całościową neurofizjologiczną koncepcją leczniczą stosowaną przy sensomotorycznych i ustno - twarzowych zaburzeniach u dzieci i dorosłych. Binio z całą swą wiotkością jest więc idealny do wszelkich praktyk z tej metody i to właśnie on będzie pomocny przy zaliczeniu trzeciego etapu kursu. Oczywiście dowiedziałam się również, skąd uśmiech na buzi mojego spracowanego dziecka. Otóż po skończonych nagraniach ciocie robiły czas na relaks, a Binio to właśnie lubi najbardziej we wszystkich terapiach. 

Ciocie włączały wyciszającą muzykę, kładły się razem nim i wszyscy odpoczywali, było przytulanie, całusy... Gabryś to uwielbia, w takich chwilach trzepocze rzęsami, robi maślane oczy i prosi o jeszcze - cóż, 100% facet.
Castillo-Morales w naszym przypadku zdaje egzamin, tym bardziej ucieszyłam się, że Gabryś ma dodatkowe zajęcia i to pod fachowym okiem trzech kursantek. We wrześniu nasze dzielne Elfociotki zaliczyły cały kurs, każda z nich otrzymała międzynarodowy certyfikat terapeuty metody Castillo-Moralesa, czego serdecznie im GRATULUJEMY. Nieskromnie jednak stwierdzę, że na tym wszystkim najwięcej zyskał Gabryś. Poza postępem w rozwoju, który do tej pory następuje z każdym dniem, na Gabrysia czekały inne niespodzianki. Na koniec turnusu, podczas ogniska, ciocie postanowiły podziękować Biniaszkowi za pomoc... Gabryś dostał specjalny prezent, który bardzo dzielnie trzymał w rączkach. Pan Góral odśpiewał mu gromkie "hej, hej", co wprowadziło naszego synka w jeszcze większą radość. W tym cudownym cukiereczku ze zdjęcia Gabryś znalazł śliczne kolorowe klocki w kształcie gwiazdek. Nie składa z nich jeszcze żadnych figur ani modeli - klocki są zbyt małe jak na możliwości motoryczne jego dłoni. Gabryś jednak bardzo się stara, żeby złapać klocki w rękę, a wtedy cudownie rozrzuca je po całym pokoju....




Po wrześniowym kursie moralesowskim ciocie przywiozły nam dużo cennych rad i wskazówek, jak dalej pracować z Biniaszkiem oraz co zmienić w jego codziennym funkcjonowaniu. Dla nas te rady są bardzo cenne, by nie powiedzieć, że najcenniejsze. 


Coś w stylu muszę rozbawić ciocię :)


Opracowanie przygotowane przez terapeutki w trakcie turnusu można znaleźć na stronie http://gabrysmilkowski.blogspot.com/p/rehabilitacja.html w opisie terapii neurologopedycznej.