Był kwiecień 2009 roku.
Cały ten rok był dla nas wyjątkowo zwariowany. Właśnie kończyliśmy nasz kolejny turnus, czwarty w tym roku, trzeci wyjazdowy... Kwiecień przywitaliśmy w górach, ale przed nami były jeszcze bardzo ambitne plany spędzenia świąt Wielkanocnych z naszymi najbliższymi na Podlasiu, a zaraz po świętach mieliśmy wyjechać nad morze, na turnus do Euromedu. Prawdziwe szaleństwo. Nie wiem, kto wtedy układał nasz grafik, ale nawet jeśli sobie przypomnę, to się raczej nie przyznam...
W górach odpoczywaliśmy. Takie wyjazdy były nam wtedy bardzo potrzebne, po to, by złapać trochę dystansu do Biniowej choroby, a także do rehabilitacji, i spojrzeć na to wszystko z innej strony. Przede wszystkim jednak te wyjazdy były bardzo potrzebne Gabrysiowi – żeby odpoczął, a taka możliwość zdarzała się zbyt rzadko.
Lipnica Wielka na Orawie, bardzo lubimy to miejsce, Gabryś szczególnie. Informacja o tym, że tam jedziemy, zawsze wzbudzała w nim wielką radość, wierzę też, że to świadomość zbliżającego się odpoczynku wywoływała u niego taką reakcję. Wtedy, beztrosko wędrując górskimi dróżkami (oczywiście tymi dostępnymi dla takich my) z wózkiem, nawet nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że ten rok dopiero się rozkręca i ma dla nas w zanadrzu wiele niespodzianek. Wszystko było przed nami, radości i smutki, wzloty i upadki, wiele wzruszających chwil, a na koniec ogromny żal.
Kiedy w połowie kwietnia jechałam z Biniem do
Mielna, myślałam o tym, co nas czeka. Zawsze mam, obawy kiedy jedziemy w nowe
miejsce. W sumie Gabryś od dwóch lat regularnie ćwiczył w Olinkowych
kombinezonach, ale te Euromedowskie były trochę inne, dodatkowo nowe miejsca i
nowi terapeuci od zawsze wywoływały u mnie dreszcze. Rano skierowano nas do
lekarza i tam doznałam lekkiego szoku. Pan doktor powiedział, że dziwi go, że
Gabryś nie siedzi samodzielnie, ponieważ jest do tego wspaniale przygotowany. W
zaleceniach dla rehabilitantów wpisał, że Gabryś musi wyjechać z tego miejsca
samodzielnie siedząc, dodatkowo dopisał pozostałe zalecenia. „O matko” –
pomyślałam, „to w ciągu miesiąca można osiągnąć jeszcze więcej? Przecież od 4
lat bardzo intensywnie pracujemy z Biśkiem i póki co nie udało nam się nauczyć
go samodzielnego siadu”. Jednak prawdziwy hardcor przeżyłam następnego dnia.
Gabryś poznał się ze swoimi nowymi ciotkami – ciocią Olą, ciocią Jolą i ciocią
Magdą. Nie wyglądały groźnie, ale za to ile wymagały... Od razu ruszyły do
intensywnej pracy i nie było „Boże, zmiłuj”... Codziennie kilka godzin intensywnej
rehabilitacji, ugul, pająk, pół godziny masażu, szybkie nałożenie kombinezonu i
potem już bardzo intensywne ćwiczenia i pionizacja (o terapii w takim kombinezonie można poczytać tu).
Ciocie stopniowo wprowadzały coraz trudniejsze ćwiczenia, ale mimo to Gabryś od samego początku bardzo się buntował – tyle godzin intensywnych ćwiczeń to było naprawdę za dużo jak na jego możliwości.
Po tygodniu samodzielnie siedział i codziennie
na syrenie (sygnał dźwiękowy, który wydobywał się z jego gardła) przemierzał
euromedowskie korytarze na swoich własnych nogach, oczywiście w specjalnych
ortezach, które sprawiły, że jego wiotkie nogi przestały się pod nim uginać.
Chodzenie to jednak nie taka prosta sprawa, dlatego raczej nie przypadło mu do
gustu, jednak upór nowych ciotek doprowadził do tego, że po dwóch tygodniach
potrafił utrzymać się w pozycji stojącej lekko opierając się o szafę. Na
początku były to sekundy, ale z każdym dniem stanie było coraz dłuższe i coraz
mniej korzystaliśmy z oparcia. Ja, pomimo że ciocie dawały mi wolne, bardzo
lubiłam podglądać, jak radzi sobie moje szczęście. Kiedy pierwszy raz
zobaczyłam, jak przemierza korytarz, miałam wrażenie, że przeniosłam się do
jakiegoś innego, lepszego świata. Łzy same zbierały się w oczach, a serce tak
przyspieszało, jakby za chwilę miało gdzieś wyskoczyć... Nawet płacz Gabrysia
mi specjalnie nie przeszkadzał.
Na koniec turnusu pan doktor przecierał oczy ze
zdumienia, pogratulował mojemu dziecku ogromnych osiągnięć, ale przede
wszystkim pochwalił nasze nowe ciocie – a było za co. Bo to właśnie one całkowicie
zmieniły nasze spojrzenie na rehabilitację Gabrysia, pokazały nam jej inny
wymiar, a także różnicę pomiędzy rehabilitacją czynną a bierną. A przede
wszystkim podarowały nam nadzieję.
Szczęśliwi – Binio, że turnus się wreszcie skończył, ja – dumna z osiągnięć juniora, wracaliśmy do domu. Gabryś regenerował siły odsypiając, ja w tym czasie ułożyłam plan zajęć i wyjazdów na najbliższe parę miesięcy... Oczywiście po turnusie dałam mu odpocząć od wszystkich zajęć (poza tymi domowymi, bo w domu nie było litości – podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia...). W wakacje (dosłownie 3 miesiące później) Gabryś bez ortez i żadnych specjalnych butów utrzymywał się na nogach nawet 10 minut.
Dużo ćwiczyliśmy i w Warszawie, i na turnusach wyjazdowych, a w miarę pojawiania się nowych osiągnięć chciało się więcej. Zmieniliśmy leki padaczkowe – podobno na lepsze, pracowaliśmy nadal nad rozwojem motorycznym Gabrysia i postawiliśmy sobie kolejny cel – pracę nad Biniową mową. Gabryś dużo wokalizował, a nawet zdarzało mu się powiedzieć "mama" czy "baba". W tym celu postanowiliśmy wprowadzić nową metodę rehabilitacji, tzw. trening słuchowy metodą Tomatisa (o tej metodzie więcej można dowiedzieć się tu).
Jesienią przyszło pogorszenie, padaczka zaczęła szaleć, a w rozwoju Gabrysia pojawił się ogromny regres. Do dziś nie wiemy, co się stało – czy to skoki pogodowe i wprowadzenie nowego leku, czy same leki były niewłaściwe, czy może "Tomatis" w naszym przypadku nie okazał się właściwą terapią, a może tak po prostu miało być. Do końca roku Gabryś stracił 75% wszystkiego, na co pracował od początku. Wtedy wróciło pytanie o sens, po co to wszystko robimy, skoro wystarczy jeden głupi napad... Przepłakałam miesiąc, a nawet dwa. Wróciły cały żal, złość, ból i przerażenie, bo przecież dopiero wszystko zaczęliśmy jakoś składać w całość. Długo zastanawialiśmy co dalej, próbowaliśmy wypracować złoty środek, nowy system pracy z Gabrysiem, ale to było bardzo trudne. Próbowaliśmy wyjeżdżać na turnusy, ale na tak intensywną pracę Gabryś był za słaby. Udało nam się wyjechać na delfinoterapię, po której bardzo zmieniło się funkcjonowanie Binia. Przede wszystkim napady się uregulowały – było ich dużo mniej, poprawiło się też napięcie mięśniowe, a co najważniejsze, poprawił się kontakt wzrokowy. Po tym wyjeździe podjęliśmy decyzję o zmianie systemu pracy z Gabrysiem. Postanowiliśmy dać mu odpocząć od częstych wyjazdów, ale zarazem zapewnić systematyczną i wieloprofilową rehabilitację na miejscu i maksymalnie jeden do dwóch turnusów wyjazdowych w roku. To chyba była dobra decyzja, bo na buzi Gabrysia znów pojawiał się uśmiech, a on sam „maleńkimi kroczkami” od nowa nabywał stracone umiejętności. Ja jednak cały czas miałam wrażenie, że w ten sposób odbieramy mu szansę, szansę na to, że jeszcze kiedyś stanie na nogach... Na to że będzie mówił, szansę na wszystko... Wydawało mi się, że taka rehabilitacja to za mało, że w ten sposób zadbamy tylko o to, by stan Gabrysia się nie pogarszał, a nie zapewnimy mu nic więcej. Kiedy Biniaszek osiągał jakieś nawet maleńkie sukcesy, marzyłam o tych większych, ciocia Gabrysia (Gabrysiowa neurologopedka) często powtarzała mi: „cały czas walczymy o powrót Gabrysia sprzed regresu”. To był dla nas trudny okres, bo Gabryś naprawdę bardzo ciężko pracował, a my – jak chyba każdy rodzic – chcieliśmy, by efekty tej pracy pojawiały się jak najszybciej.
Jakiś czas temu, zaraz po świętach Wielkanocnych, ciocia Gabrysia powiedziała, że Gabryś odrobił zaległości sprzed regresu, a nawet dotarliśmy już trochę dalej, że jest dumna z niego, ale również z nas, bo zawalczyliśmy nie tylko o jego postępy, ale przede wszystkim zadbaliśmy o to, by był szczęśliwy. Jej słowa dotarły do mnie dopiero, gdy samochodem śpieszyliśmy do domu. „Kurczę, warto walczyć o marzenia”, pomyślałam, pochlipałam jeszcze trochę w rękaw i w dalszej drodze oczywiście układałam plan...
Czy znaleźliśmy złoty środek? Nie, bo takiego nie ma, z niepełnosprawnym dzieckiem jest podobnie jak z chodzeniem po linie – bardzo trudno, ale kiedyś się uda... Każde dziecko jest inne i każde inaczej reaguje na różne terapie, dlatego nie ma sprawdzonego sposobu, a my, rodzice, działamy po omacku, biorąc na siebie odpowiedzialność za każdą decyzję, bardzo trudną decyzję. Gabryś codziennie pokazuje nam, gdzie jest sens, nauczył nas kochać ponad wszystko i walczyć o nasze marzenia, a także cieszyć się każdą chwilą, którą dane jest nam z nim przeżyć. Po tych wszystkich wzlotach i upadkach postanowiliśmy zrobić wszystko, aby Biniutek był szczęśliwy, a jeśli przy okazji spełniłyby się nasze marzenia, bylibyśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Suplement
Cały ten rok był dla nas wyjątkowo zwariowany. Właśnie kończyliśmy nasz kolejny turnus, czwarty w tym roku, trzeci wyjazdowy... Kwiecień przywitaliśmy w górach, ale przed nami były jeszcze bardzo ambitne plany spędzenia świąt Wielkanocnych z naszymi najbliższymi na Podlasiu, a zaraz po świętach mieliśmy wyjechać nad morze, na turnus do Euromedu. Prawdziwe szaleństwo. Nie wiem, kto wtedy układał nasz grafik, ale nawet jeśli sobie przypomnę, to się raczej nie przyznam...
W górach odpoczywaliśmy. Takie wyjazdy były nam wtedy bardzo potrzebne, po to, by złapać trochę dystansu do Biniowej choroby, a także do rehabilitacji, i spojrzeć na to wszystko z innej strony. Przede wszystkim jednak te wyjazdy były bardzo potrzebne Gabrysiowi – żeby odpoczął, a taka możliwość zdarzała się zbyt rzadko.
Krokusy z doliny Chochołowskiej - Lusia dla Ciebie - choć mam nadzieję, że widziałaś je na żywo w weekend |
Lipnica Wielka na Orawie, bardzo lubimy to miejsce, Gabryś szczególnie. Informacja o tym, że tam jedziemy, zawsze wzbudzała w nim wielką radość, wierzę też, że to świadomość zbliżającego się odpoczynku wywoływała u niego taką reakcję. Wtedy, beztrosko wędrując górskimi dróżkami (oczywiście tymi dostępnymi dla takich my) z wózkiem, nawet nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że ten rok dopiero się rozkręca i ma dla nas w zanadrzu wiele niespodzianek. Wszystko było przed nami, radości i smutki, wzloty i upadki, wiele wzruszających chwil, a na koniec ogromny żal.
Ciocie stopniowo wprowadzały coraz trudniejsze ćwiczenia, ale mimo to Gabryś od samego początku bardzo się buntował – tyle godzin intensywnych ćwiczeń to było naprawdę za dużo jak na jego możliwości.
zmęczenie było ogromne, czasem Gabryś zasypiał na stojąco |
...ale wystarczyło wyjść na spacer i na twarzy wracał uśmiech... |
Szczęśliwi – Binio, że turnus się wreszcie skończył, ja – dumna z osiągnięć juniora, wracaliśmy do domu. Gabryś regenerował siły odsypiając, ja w tym czasie ułożyłam plan zajęć i wyjazdów na najbliższe parę miesięcy... Oczywiście po turnusie dałam mu odpocząć od wszystkich zajęć (poza tymi domowymi, bo w domu nie było litości – podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia...). W wakacje (dosłownie 3 miesiące później) Gabryś bez ortez i żadnych specjalnych butów utrzymywał się na nogach nawet 10 minut.
i żeby nie było że tylko na syrenie |
Dużo ćwiczyliśmy i w Warszawie, i na turnusach wyjazdowych, a w miarę pojawiania się nowych osiągnięć chciało się więcej. Zmieniliśmy leki padaczkowe – podobno na lepsze, pracowaliśmy nadal nad rozwojem motorycznym Gabrysia i postawiliśmy sobie kolejny cel – pracę nad Biniową mową. Gabryś dużo wokalizował, a nawet zdarzało mu się powiedzieć "mama" czy "baba". W tym celu postanowiliśmy wprowadzić nową metodę rehabilitacji, tzw. trening słuchowy metodą Tomatisa (o tej metodzie więcej można dowiedzieć się tu).
Jesienią przyszło pogorszenie, padaczka zaczęła szaleć, a w rozwoju Gabrysia pojawił się ogromny regres. Do dziś nie wiemy, co się stało – czy to skoki pogodowe i wprowadzenie nowego leku, czy same leki były niewłaściwe, czy może "Tomatis" w naszym przypadku nie okazał się właściwą terapią, a może tak po prostu miało być. Do końca roku Gabryś stracił 75% wszystkiego, na co pracował od początku. Wtedy wróciło pytanie o sens, po co to wszystko robimy, skoro wystarczy jeden głupi napad... Przepłakałam miesiąc, a nawet dwa. Wróciły cały żal, złość, ból i przerażenie, bo przecież dopiero wszystko zaczęliśmy jakoś składać w całość. Długo zastanawialiśmy co dalej, próbowaliśmy wypracować złoty środek, nowy system pracy z Gabrysiem, ale to było bardzo trudne. Próbowaliśmy wyjeżdżać na turnusy, ale na tak intensywną pracę Gabryś był za słaby. Udało nam się wyjechać na delfinoterapię, po której bardzo zmieniło się funkcjonowanie Binia. Przede wszystkim napady się uregulowały – było ich dużo mniej, poprawiło się też napięcie mięśniowe, a co najważniejsze, poprawił się kontakt wzrokowy. Po tym wyjeździe podjęliśmy decyzję o zmianie systemu pracy z Gabrysiem. Postanowiliśmy dać mu odpocząć od częstych wyjazdów, ale zarazem zapewnić systematyczną i wieloprofilową rehabilitację na miejscu i maksymalnie jeden do dwóch turnusów wyjazdowych w roku. To chyba była dobra decyzja, bo na buzi Gabrysia znów pojawiał się uśmiech, a on sam „maleńkimi kroczkami” od nowa nabywał stracone umiejętności. Ja jednak cały czas miałam wrażenie, że w ten sposób odbieramy mu szansę, szansę na to, że jeszcze kiedyś stanie na nogach... Na to że będzie mówił, szansę na wszystko... Wydawało mi się, że taka rehabilitacja to za mało, że w ten sposób zadbamy tylko o to, by stan Gabrysia się nie pogarszał, a nie zapewnimy mu nic więcej. Kiedy Biniaszek osiągał jakieś nawet maleńkie sukcesy, marzyłam o tych większych, ciocia Gabrysia (Gabrysiowa neurologopedka) często powtarzała mi: „cały czas walczymy o powrót Gabrysia sprzed regresu”. To był dla nas trudny okres, bo Gabryś naprawdę bardzo ciężko pracował, a my – jak chyba każdy rodzic – chcieliśmy, by efekty tej pracy pojawiały się jak najszybciej.
Jakiś czas temu, zaraz po świętach Wielkanocnych, ciocia Gabrysia powiedziała, że Gabryś odrobił zaległości sprzed regresu, a nawet dotarliśmy już trochę dalej, że jest dumna z niego, ale również z nas, bo zawalczyliśmy nie tylko o jego postępy, ale przede wszystkim zadbaliśmy o to, by był szczęśliwy. Jej słowa dotarły do mnie dopiero, gdy samochodem śpieszyliśmy do domu. „Kurczę, warto walczyć o marzenia”, pomyślałam, pochlipałam jeszcze trochę w rękaw i w dalszej drodze oczywiście układałam plan...
Czy znaleźliśmy złoty środek? Nie, bo takiego nie ma, z niepełnosprawnym dzieckiem jest podobnie jak z chodzeniem po linie – bardzo trudno, ale kiedyś się uda... Każde dziecko jest inne i każde inaczej reaguje na różne terapie, dlatego nie ma sprawdzonego sposobu, a my, rodzice, działamy po omacku, biorąc na siebie odpowiedzialność za każdą decyzję, bardzo trudną decyzję. Gabryś codziennie pokazuje nam, gdzie jest sens, nauczył nas kochać ponad wszystko i walczyć o nasze marzenia, a także cieszyć się każdą chwilą, którą dane jest nam z nim przeżyć. Po tych wszystkich wzlotach i upadkach postanowiliśmy zrobić wszystko, aby Biniutek był szczęśliwy, a jeśli przy okazji spełniłyby się nasze marzenia, bylibyśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Suplement
Gabryś z ciocią Olą na letnim turnusie rehabilitacyjnym |
Sama jeszcze nie do końca w to wierzę, ale to się dzieje naprawdę. Nadeszły zmiany a ciężka Gabrysiowa praca przynosi efekty, z czego cieszymy się bardzo, bardzo! Choć pewnie nigdy nie przestaniemy żyć ze świadomością, że gdzieś z boku czai się padaczka...
Ledwo przebrnęłam bez mokrych oczu.Ukłony dla Binia, że jest taki dzielny i silny nawet pomimo tego krzyku od czasu do do czasu, a wiesz w czym tkwi jego siła? W szczęściu. Może to zabrzmi dziwnie spod moich paluchów, ale tak właśnie Gdy jest się szczęśliwym chce się pokonać wszelkie przeszkody. Resztę Ci opowiem.... na dniach:-D
OdpowiedzUsuńGabryś postaram się, abyś nie zapomniał nadchodzących dni :-P
Ewa muszę przyznać Ci rację, Binio jest naprawdę bardzo dzielny - nadążać za wszystkimi szalonymi pomysłami własnej mamuśki...
UsuńCo do szczęścia jeśli ty tak mówisz to tak jest ;)
Z niecierpliwością czekamy majówki :***
Oooo mamuśka to ile masz tych szalonych pomysłów??
UsuńSłuchawki kupione?
Mogłabym się w całości podpisać pod poprzednim komentarzem:)))ludzie którzy czują miłość wokół siebie mają więcej siły aby pokonać przeszkody:)))bardzo się cieszę że znów napisaliście trochę się martwiłam czy u was wszystko w porządku:)))cieszę się z Gabrysiowych postępów i dalszych życzę:)))Pozdrawiam bardzo serdecznie:))))
OdpowiedzUsuńo tych kolejnych postępach będzie juz wkrótce - bo przez nowy zakup dla Gabrysia ja mam coraz mniej czasu na na inne obowiązki :) ale o tym już wkrótce ;)
UsuńReniu ściskam serdecznie
Justynko, w pierwszym momencie ze wzruszenia i płynących łez nie byłam w stanie napisać jednego słowa...
OdpowiedzUsuńWiele wszyscy przeszliście, ale teraz następują efekty!!!
Tak bardzo cieszę się, że Gabryś robi takie postępy!!!!On jest cudowny, silny, dzielny...To nic, że czasem robi fochy...To zdrowy objaw. A my nie robimy ich gdy nam się coś nie podoba?
Justynko, widać różnicę między Gabrysiem z 2009 rokiem a obecnym...
Justynko, bardzo dziękuję za wspaniale zdjęcie z Chochołowskiej.
Przesyłam Wam miliony buziaków.
Pozdrawiam:)
Lusia
Lusia Gabryś przede wszystkim schudł :))) i bardzo urósł - to najwieksze zmiany, i choć nie jest tak siny fizycznie jak wtedy w 2009 roku to w jego głowie pojawiła się motywacja i myślę, że to w dużej mierze przekłada się na postępy które następują,
Usuńdla mnie to był naprawdę trudny tekst do napisania bo musiałam wrócić do tego co bardzo kuło i mi samej nieraz płynęły łzy
Lusia ściskam Was serdecznie
Justyna
Cieszę się.
OdpowiedzUsuńWidzę że chłopak mimo buntu jest silny i dzielny!
Oby tak dalej.
pozdrawiam
To prawda Binio jest bardzo sinym dzieciakiem, sama chciałabym ćwiczyć z takim zapałem jak on ;) raczej niewykonalne :))))
Usuńpozdrawiam
trzymamy kciuki z całych sił !!!
OdpowiedzUsuńb.
ps. cieszę sie, ze wreszcie przestało być tu u Was cicho :) zaglądałam co jakiś czas a tu nic :)
postaram się pisać częściej ;) choć wiosna całkowicie pozbawiła mnie weny :)))
Usuńpozdrawiam
Jaki cudowny uśmiech ma Gabryś!
OdpowiedzUsuńBardzo miło przeczytać, że Gabryś robi postępy.
Życzę dalszych!!!
Buziaki dla Gabrysia i dla Was:)))
Dziękujemy, mamy nadzieję że teraz będzie raczej do przodu :) a uśmiech nieskromnie muszę się z tym zgodzić, a najlepsze jest w tym wszystkim to że Gabryś umie ten swój czarujący uśmiech doskonale wykorzystać :D
Usuńuściski ślemy równiez
Justyna
Ha, one wszystkie wiedzą, że ich uśmiech jest najcenniejszy i nie potrafimy się im oprzeć.
UsuńRadosnego weekendu;)))
widoki przecudne...a postępy -bardzo się ciesze , że do przodu i oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńa u Was znowu nastała cisza...
OdpowiedzUsuńa my czekamy na wiadomości :)))
i pozdrawiamy letnio,
basia
u nas bardzo dużo się dzieje i trochę brakuje mi czasu, dlatego lekko zaniedbałam bloga, własnie piszę i obiecuję do jutra coś udostępnić ;)
Usuńrównież bardzo serdecznie pozdrawiamy
Justyna
ps. mam nadzieję że mąż wie że Dżem gra na stadionie syrenki w sobotę?
oooo, mąż nie wiedział - dziekujemy za informację:)
Usuńniestety dziś po szkole razem z dziećmi rusza na weekned na wieś, do dziadków :)
udanej zabawy na koncercie:)
b.