No i mamy własne święto w kalendarzu, taki tylko nasz rodzinny dzień, najważniejszy w roku - dzień życia.
Dokładnie 8 kwietnia minął rok od chwili, w której opuściliśmy szpital, staraliśmy się jak najlepiej wykorzystać darowany nam czas, a ten ostatni rok z całym swym dobrodziejstwem przyniósł nam wiele wyjątkowych chwil.
Poświętowaliśmy... tak po naszemu, ciesząc się obecnością całego rodzinnego kworum. Nie, żeby muchy, fraki, tiule, pełna gala, tego dnia królowały piżamy, jak przystało na najprawdziwsze "pidżama party". Wielki bukiet szafirków trafił w rączki najważniejszego, pani matka przygotowała łosia z pary (łoś to nic innego jak łosoś uwielbiany przez nasze dziecko), a wieczorem bez żadnych wyrzutów sumienia wystawiła przekąski, pyszne, uwielbiane przez Gabrysia i jak to z przekąskami bywa bardzo niezdrowe i dużo, dużo lodów. Zawsze gdy patrzę na roześmianą od ucha do ucha buzię Gabrysia wymiękam, także wybacz Chodakowska i wszyscy święci liczący odrobinki cukru, dla własnego dziecka ja wszystko, nawet McDonalds ;)
Powspominaliśmy ten ostatni rok, złe i dobre jego momenty a nawet te wszystkie ciężkie chwile ze szpitala, popłynęło parę łez, bo na sucho tamtych dni nie da się wspominać... Dziś doceniamy każdy moment, każdy uśmiech, każde przytulenie, każdy skradziony buziak, wiemy, że to wszystko jest nadprogramowe. Staramy się żyć, po prostu żyć i cieszyć się tym co mamy, czasami tylko pokornie spoglądamy w górę i prosimy o więcej.
Kilka dni wcześniej zrobiliśmy coś bardzo ważnego i trudnego dla nas, ale też wyjątkowego. Wróciliśmy do szpitala, po raz pierwszy po prawie roku całą trójką odwiedziliśmy naszych doktorów i pielęgniarki z chirurgii i OITu z warszawskiego szpitala przy ul. Niekłańskiej, to właśnie oni walczyli o życie naszego synka gdy tak poważnie zachorował, zawsze będziemy im za to bardzo wdzięczni.
Postanowiliśmy po raz kolejny podziękować. Ciocia Marta i babcia Mania upiekły dużo pysznego ciasta, my przygotowaliśmy kolorowe dyplomiki i po uprzednim umówieniu się z ordynatorami naszych oddziałów, zapakowaliśmy lekko przerażone dziecko do auta. Tego dnia w zupełnie innych nastrojach niż dotychczas przekroczyliśmy progi obu oddziałów.
To były bardzo wyjątkowe chwile, długie rozmowy, cenne wskazówki i rady, ale też same pochwały, nasi lekarze byli pod wielkim wrażeniem formy w jakiej aktualnie jest Gabryś, też czujemy, że wróciliśmy na prostą i jesteśmy dumni z naszego małego Mistrza, prawdziwy z niego dzielniak!
Nasz syn w trakcie tej wizyty, był lekko wycofany co widać na zdjęciach, by nie powiedzieć przerażony, że go znów tam zostawimy, ale kiedy wyszliśmy na wiosnę uśmiech momentalnie powrócił. :)
Dokładnie 8 kwietnia minął rok od chwili, w której opuściliśmy szpital, staraliśmy się jak najlepiej wykorzystać darowany nam czas, a ten ostatni rok z całym swym dobrodziejstwem przyniósł nam wiele wyjątkowych chwil.
Poświętowaliśmy... tak po naszemu, ciesząc się obecnością całego rodzinnego kworum. Nie, żeby muchy, fraki, tiule, pełna gala, tego dnia królowały piżamy, jak przystało na najprawdziwsze "pidżama party". Wielki bukiet szafirków trafił w rączki najważniejszego, pani matka przygotowała łosia z pary (łoś to nic innego jak łosoś uwielbiany przez nasze dziecko), a wieczorem bez żadnych wyrzutów sumienia wystawiła przekąski, pyszne, uwielbiane przez Gabrysia i jak to z przekąskami bywa bardzo niezdrowe i dużo, dużo lodów. Zawsze gdy patrzę na roześmianą od ucha do ucha buzię Gabrysia wymiękam, także wybacz Chodakowska i wszyscy święci liczący odrobinki cukru, dla własnego dziecka ja wszystko, nawet McDonalds ;)
Powspominaliśmy ten ostatni rok, złe i dobre jego momenty a nawet te wszystkie ciężkie chwile ze szpitala, popłynęło parę łez, bo na sucho tamtych dni nie da się wspominać... Dziś doceniamy każdy moment, każdy uśmiech, każde przytulenie, każdy skradziony buziak, wiemy, że to wszystko jest nadprogramowe. Staramy się żyć, po prostu żyć i cieszyć się tym co mamy, czasami tylko pokornie spoglądamy w górę i prosimy o więcej.
Kilka dni wcześniej zrobiliśmy coś bardzo ważnego i trudnego dla nas, ale też wyjątkowego. Wróciliśmy do szpitala, po raz pierwszy po prawie roku całą trójką odwiedziliśmy naszych doktorów i pielęgniarki z chirurgii i OITu z warszawskiego szpitala przy ul. Niekłańskiej, to właśnie oni walczyli o życie naszego synka gdy tak poważnie zachorował, zawsze będziemy im za to bardzo wdzięczni.
![]() |
dr Zofia Patyna Giżejowska - ordynator OITu |
![]() |
dr Jarosław Postek - chirurg, który opiekował się Gabrysiem w trakcie choroby |
Postanowiliśmy po raz kolejny podziękować. Ciocia Marta i babcia Mania upiekły dużo pysznego ciasta, my przygotowaliśmy kolorowe dyplomiki i po uprzednim umówieniu się z ordynatorami naszych oddziałów, zapakowaliśmy lekko przerażone dziecko do auta. Tego dnia w zupełnie innych nastrojach niż dotychczas przekroczyliśmy progi obu oddziałów.
To były bardzo wyjątkowe chwile, długie rozmowy, cenne wskazówki i rady, ale też same pochwały, nasi lekarze byli pod wielkim wrażeniem formy w jakiej aktualnie jest Gabryś, też czujemy, że wróciliśmy na prostą i jesteśmy dumni z naszego małego Mistrza, prawdziwy z niego dzielniak!
Nasz syn w trakcie tej wizyty, był lekko wycofany co widać na zdjęciach, by nie powiedzieć przerażony, że go znów tam zostawimy, ale kiedy wyszliśmy na wiosnę uśmiech momentalnie powrócił. :)